Zodiak – 6
Podczas gdy Chen był prowadzony do Rady Wojennej, gdzie pierwszy raz odmówił pomocy, strażnik, który go prowadził wypuścił z uścisku jego łokieć, tak by wyglądało to tak, jakby Chen sam dobrowolnie przyszedł na obrady. Powstrzymał instynktowną chęć ucieczki, przypominając sobie, że najważniejsze tutaj, to zrobić dobre wrażenie.
Pomieszczenie było pełne, jedno wolne krzesło czekało dokładnie na niego. Usiadł, rozglądając się po twarzach, które go otaczały. Generał Hwang, ten który był obecny przy niszczeniu miasta Chena też tutaj był, tak samo jak inny, który był obecny podczas tortur. Innych nie mógł sobie przypomnieć, zastanawiał się, czy wiedzą, co mu się tutaj przydarzyło.
– Lordzie Chenie, jak dobrze, że już jesteś tutaj z nami – jeden ze starszych generałów się odezwał. – Doceniamy twoją zmianę decyzji. – Brzmiał nad wyraz szczęśliwie, przez co Chen zaczął podejrzewać, że może w istocie nie wiedzą, jakie środki wpłynęły na zmianę jego decyzji. Chen powstrzymał w sobie napad złości; jego ignorancja była uwłaczająca, a nie pokrzepiająca.
– To zaszczyt być tutaj – wymamrotał Chen, spuszczając wzrok.
– Feniksie – odezwał się jeden z generałów – to Lord Chen, władca Prowincji Błyskawic. Jest ostatnim z wysuniętych terenów, który zgodził się nam pomóc.
Chen znowu podniósł swój wzrok, lekko zaskoczony, kiedy usłyszał tytuł Feniksa. Nie rozpoznał Chanyeola aż do teraz. Jego wzrok przemknął po chudym mężczyźnie przyodzianym w szaty armii Królestwa Ognia, siedzącego na samym końcu stołu. Chanyeol siedział przygarbiony ze wzrokiem skupionym na jakimś punkcie przed nim.
– Feniksie – powtórzył starszy, tym razem mocniej.
Głowa Chanyeola lekko się przekrzywiła. – Tak? – zapytał, jego głos był ochrypły. Odchrząknął. – Przepraszam, czy ktoś coś mówił?
– Oto Lord Chen – powiedział inny dowodzący, bez zająknięcia, tak jakby taka sytuacja była na porządku dziennym. – Zgodził się pomóc nam w bitwie.
Wzrok Chanyeola powędrował z końca stołu napotykając wzrok Chena, nie rozpoznał go. Jego spojrzenie było puste, przerażająca pustka. Chen spuścił wzrok, by uciec od obezwładniającego spojrzenia. Spotkał kiedyś raz Chanyeola, jeszcze gdy to ojciec Chena był władcą jego prowincji. Pomimo tego, że obydwoje byli wtedy młodzi, Chanyeol już wtedy był uznawany za najsilniejszego Fechmistrza w królestwie, ale pozostał w pamięci Chena nie dlatego, że miał tyle mocy, ale ze względu na jego zachowanie. Nie wywyższał się ani nie był wredny tak jak inni silni fechmistrzowie, tylko przyjacielski i wesoły. Chen pamiętał, jak podczas ich pierwszej rozmowy jeden z jego mentorów skarcił go za to, że był zbyt głośno, a zaraz po tym jak odszedł, Chanyeol zachichotał zakrywając się dłonią.
Mężczyzna, który siedział na samym końcu stołu był odcięty od rzeczywistości jak tylko to możliwe. Zdążył już z powrotem wpatrywać się w stół, nie był skupiony na niczym. Uciekło z niego światło.
Po kilku chwilach głowa Chanyeola znowu się uniosła i przerwał wypowiedź generała, który akurat się wypowiadał. – Słyszałem, że twoje miasto spłonęło – skierował słowa w stronę Chena – że to sprawka Królestwa Powietrza.
Chen głośno przełknął ślinę, usiłując zachować kamienną twarz. Nie wiedział, co ma odpowiedzieć, więc po prostu przytaknął głową, domyślając się, że taką historyjkę opowiedzieli Feniksowi, a on musi to potwierdzić.
Chanyeol błędnie odczytał emocje z jego twarzy, myśląc, że to smutek, kiedy w rzeczywistości był to zamaskowany gniew. – Moje tak samo. – Chen znów spotkał jego spojrzenie, tym razem z dziwnym ferworem, ostrością, przez co Chen aż zadrżał. – Zapłacą nam za to – powiedział powoli. To była obietnica.
Chen słyszał o tym, że ta wojna jest spowodowana atakiem Królestwa Powietrza. Chen nie mógł się powstrzymać przed rozmyślaniem, czy może Chanyeola zmusili tak jak i jego, by im pomógł, czy bliscy Chanyeola również byli przetrzymywani w lochach.
– Zabili moją rodzinę – powiedział Chanyeol, niemal warcząc. – Mój ukochany zdradził mnie i zabił moich poddanych i zniszczył mój dom. Nie poprzestanę, dopóki się nie zemszczę i nie zniszczę ich.
Nie, Chen połączył fakty. On wierzy, że za wszystkim stoi Królestwo Powietrza. Ale ja znam prawdę. Chen rzucił szybkie spojrzenie Generałowi Hwangowi, zauważając jak sztywno siedzi, wyraźnie niezadowolony z tej rozmowy. Chen wiedział, że naraża siebie i wszystkich, ale musiał wiedzieć, zgromadzić jak najwięcej informacji. Nie wiedział, kiedy znów zobaczy Feniksa.
– Twój ukochany? – zapytał Chen. – Baekhyun, Fechmistrz Światła?
Chanyeol spiął się, zacisnął dłonie, tak że paznokciami wbijał się w skórę. – Tak – odpowiedział. – Sprzedał nas, informacje o tym gdzie byłem, o systemie obronnym miasta, wszystko powiedział Królestwu Powietrza i zbiegł podczas ataku, zostawiając mnie na pewną śmierć.
– Feniksie – przerwał generał Hwang, posyłając Chenowi ostrzegawcze spojrzenie. – Powinniśmy przedyskutować plan szkolenia nowych rekrutów.
Chanyeol zatopił się w krześle, ssąc swojego kciuka. Pokiwał głową.
Wszyscy zaczęli rozmawiać, a Chen spuścił wzrok i odpłynął, rozmyślając. Poznał Baekhyuna kilka lat temu, tak samo jak Chanyeola, choć ten nie zrobił na nim takiego wrażenia jak Chanyeol. Był o wiele cichszy, niższy i bardziej wychowany. W pamięci wciąż miał to, w jaki sposób Baekhyun patrzy na Chanyeola; nic innego, tylko czysta adoracja, za każdym razem. Chen nie mógł uwierzyć, że to Baekhyun zdradził Chanyeola i zastanawiał się, jak Chanyeol mógł w to uwierzyć. Spojrzał wtedy na marną, wychudzoną sylwetkę Chanyeola, podkrążone oczy i doszedł do wniosku, że nie był on w dobrej kondycji psychicznej. Jak mógł wiedzieć, że to jego właśni władcy spiskowali przeciwko niemu? Łatwiej jest coś takiego zrzucić na inne królestwa, a jeśliby był jeszcze zdrajca, który im pomagał - historia idealna.
Chen siedział pogrążony w tych strasznych przemyśleniach dopóki odgłos krzeseł nie wybudził go z transu. Zebranie zostało odroczone. Jeden ze świty odprowadził Feniksa do wyjścia, za szybko, by Chen mógł cokolwiek zrobić, oprócz patrzenia. Odsunął swoje własne krzesło, zastanawiając się, czy sam powinien wrócić do pomieszczenia, które mu przydzielono czy ma na kogoś czekać.
– Następnym razem – wysyczał w twarz Chena – trzymaj się planu, albo będę zmuszony wysłać ci głowę twojej małej siostrzyczki w prezencie, rozumiemy się?
Wściekłość podrapała go w gardle, palce zacisnęły z niewykorzystaną energią fechmistrza – Tak, panie.
Generał wydał z siebie dźwięk obrzydzenia i cisnął Chenem. Chen uderzył o ścianę, mocno, powstrzymując się przed okrzykiem bólu. Generał odszedł, gdy strażnik podszedł i podniósł Chena za ramię.
Chen patrzył, jak odchodzi zmarszczonymi
oczami. Zapłacisz za to, pomyślał. Poczujesz ból dziesięciokrotnie
większy, niż moi poddani. Nie obchodzi mnie, czy będę czekał na to kilka lat, zemszczę
sie, będziesz sie wić z bólu.
Suho oparł się o barierkę balkonu, na którym obecnie przebywał, patrząc w dół na żołnierzy trenujących na dziedzińcu. Instruktorzy musztry podzielili Fechmistrzów Wody i Fechmistrzów powietrza na mniejsze grupy, tak by powstały drużyny sześcioosobowe, po trzy osoby z królestwa w każdej. Suho pomyślał, że to dobry pomysł; ich krainy w naturze mają rywalizację, więc podzielenie ich na dwie takie same grupy nie miałoby większego sensu, jak pomieszanie ich. Celem takiego zagrania nie było to, by udowodnić, kto jest lepszy, ale by nauczyć ich ze sobą współpracy. Ostatnim razem nie było mowy o wspólnych treningach i w ostatecznym starciu wyglądało to raczej jak zawody, ale widać, że najwyraźniej Królestwo Powietrza zrobiło krok do przodu.
Ruch po jego lewej stronie sprawił, że znowu się wyprostował, odkręcając się w chwili, gdy Baekhyun wszedł na balkon. – Lordzie Suho – wymamrotał, kłaniając się. Uniósł głowę, ciepło się uśmiechając. Spojrzał Suho w oczy, co trochę go zdziwiło; z tego co zaobserwował, to Baekhyun był zbyt uległy, by spojrzeć komuś w oczy. – Chciałem ci, panie, podziękować. Słyszałem, że wstawiłeś się za mną podczas pierwszego spotkania Rady Wojennej.
Suho zmarszczył brwi. – Skąd to słyszałeś.
– Arystokraci plotkują. A arystokraci ze zranioną dumą plotkują jeszcze głośniej.
– Nie zamierzałem urazić ich dumy – powiedział Suho, wzdychając. – Nie da się ich zadowolić.
Kąciki ust Baekhyuna uniosły się lekko. – Nie, po prostu musisz przestać im się stawiać.
– Chyba masz rację – odpowiedział stanowczo Suho. – Ale obawiam się, że mi się nie uda. – Studiował twarz Baekhyuna przez chwilę. – Ale ty najwyraźniej jesteś już w tym mistrzem.
– Lata praktyki – odpowiedział Baekhyun, unosząc lekko rękawy, by pokazać Suho delikatne zdobienia na jego rękach. – To mi przypomina kim naprawdę jestem – wyszeptał. – żebym nie zapomniał. Łatwo zapomnieć, przez to jak traktuje mnie Chanyeol. Ale nie mogę zapomnieć, albo myśleć o sobie zbyt wysoko, bo świat nigdy nie zapomni, kim naprawdę jestem.
– Nie uważam, że powinni cię traktować tak, jak cię traktują – powiedział Suho kręcąc nosem.
Baekhyun uśmiechnął się delikatnie do Suho. – Brzmisz jak Chanyeol.
– Ma rację – kłócił się Suho. – Jesteś bardzo silnym Fechmistrzem, nie powinno nikogo obchodzić, kto jest twoimi rodzicami.
– Łatwo powiedzieć – wtrącił Baekhyun – trudniej zrobić. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie mną pomiatać właśnie dlatego kim są moi rodzice. Ale to nic, naprawdę. Też mogę grać w tę grę. Jeśli zachowywanie się jak nisko urodzony niewolnik pomoże mi odzyskać Chanyeola, to mała cena do zapłaty.
Suho uniósł brwi, był pod wrażeniem. – Cóż za przebiegłość – skomentował, pewien, że nie powinien tego popierać, ale nie dbał o to. – I mamy też dowód, że arystokraci powietrza są głupcami, odprawiając cię tak szybko.
Baekhyun uśmiechnął się nieznacznie i zbliżył do barierek by spojrzeć na żołnierzy. Po chwili odezwał się: – Przemieszały ich.
– Tak – odezwał się Suho – też byłem zaskoczony.
– Jakież anormalne posunięcie jak na nich – usta Baekhyuna skrzywiły się, a Suho nie mógł go winić za nutę drwiny w jego tonie. – Nie często pozwalają komukolwiek zobaczyć ich żołnierzy podczas treningu.
– Myślę, że zrozumieli, że ich pradawne, sekretne metody walki nie są aż tak ważne, jak ważna jest zdolność walki razem. Jesteśmy na razie na przegranej pozycji, potrzebujemy każdego dobrego pomysłu, by zyskać przewagę.
– Zdziwiłbyś się – powiedział Baekhyun z kpiącym uśmiechem–- jak wiele niewykorzystanego potencjału, który się zmarnuje jest w tym mieście.
Suho skinął głową, przypominając sobie o Krisie i o jego mocach, które opisywał Tao i jak ten nie miał możliwości ich doprecyzować. – Niestety jest za późno, by szkolić nowych kadetów od zera – powiedział. – Musimy wykorzystać to, co mamy i zrobić to efektywnie.
– I co jak wam się uda? – zapytał. –- Myślisz, że będziecie w stanie pokonać Królestwo Ognia?
Zaskoczony taką szczerością, Suho odpowiedział: – Trudno powiedzieć. Sądzę, że jesteśmy w stanie odbić Feniksa, a kto wie jak zmienią się wtedy sprawy, gdy będzie już po naszej stronie. Utrata Feniksa może być dla Królestwa Ognia ciosem prowadzącym do przegranej.
Baekhyun potrząsnął głowę, znów opierając się o barierką. – Królestwo Ognia to maszyna. Utrata Chanyeola nie bardzo im przeszkodzi w bitwie, nie zatrzymają się.
Suho Westchnął. – Tak, posiadają niesamowicie wygórowaną dumę, zresztą jak i moi ludzie. Ale, nadal mam nadzieję. Przeciągająca się w nieskończoność wojna nie pomoże nam. Potrzebujemy więcej siły.
– Wyrocznia widziała Dwunastkę – powiedział delikatnie Baekhyun. – Widział, że Chanyeol był jednym z nich. Najprawdopodobniej, gdy go odbijemy reszta sama do nas dotrze, i odwróci bieg zdarzeń na naszą korzyść.
– Wierzysz w to, co mówi Wyrocznia?
Wzrok Baekhyuna wbijał się w Suho. – Wierzę, że jeśli któryś z Fechmistrzów miałby należeć do Dwunastki, to byłby to Chanyeol.
– Też tak uważam –
wymamrotał Suho. I to wróg ma go w swoich szeregach, pomyślał Suho. Miejmy
nadzieję, że uda nam się go uratować na czas.
Xiumin opuścił ręce wzdłuż sylwetki, sfrustrowany. Inni fechmistrzowie w jego grupie rzucali mu pogardliwe spojrzenia. Spuścił wzrok na ziemię, by uciec przed ich spojrzeniami.
Sierżant dowodzący nakazał im znowu uformować szyk. Xiumin szybko wrócił na miejsce. A potem dostali chwilę przerwy, za co Xiumin był wdzięczny. Cały poranek było mu wstyd za to, jak słabo są rozwinięte jego umiejętności. Szybko się okazało, że jest najsłabszym ogniwem w każdej grupie, do której był przydzielony, z trudem znosił to upokorzenie.
Jego współ fechmistrzowie oddalili się w grupach, jedni by znaleźć coś do jedzenia, a inni by ukryć się w cieniu. Wszyscy go unikali. Rozejrzał się dookoła, w poszukiwaniu miejsca do odpoczynku i kątem oka zauważył Lorda Suho na balkonie nad dziedzińcem. Stał tam prawie od samego początku, co wcale nie ułatwiało Xiuminowi sprawy.
Suho zauważył, Xiumin na niego patrzy i zasalutował do niego, ale Xiumin udawał, że wcale tego nie widział. Spojrzał z powrotem w ziemię i szybko wyszedł poza dziedziniec, choć na chwilę, twarz paliła go ze wstydu. Suho zbyt łatwo rozpoznał go pośród wszystkich żołnierzy, a to pozdrowienie wyglądało za bardzo jak zachęta. Świadomość, że Lord Suho przyglądał się treningom to jedno, ale fakt ze widział jak Xiumin robi i z siebie pośmiewisko, i z Królestwa Wody było niewybaczalne.
Skręcił za rogiem i znalazł się na kolejnym dziedzińcu, ten był mniejszy i otoczony wysokimi ścianami, nie taki jak ten, na którym trenowali, spokojny i trawiasty. Był tam młody mężczyzna, siedzący na krawędzi fontanny, wpatrujący się w budynek za dziedzińcem, ledwo widoczny ponad wysokimi ścianami. Xiumin powędrował wzrokiem w to samo miejsce i z tego co mu mówiono, to była świątynia.
Kopnął stopą mały kamyk, który odbił się od kamiennej posadzki, a mężczyzna przy fontannie podskoczył z zaskoczenia. – Przepraszam – powiedział Xiumin, krzywiąc się. Nie chciał przeszkadzać i niszczyć spokoju tego miejsca, po tym co działo się na dziedzińcu treningów. – Nie chciałem… Pójdę już.
– Nie, nie idź – odpowiedział mężczyzna, wstając i prostując się. – Nie musisz. Po prostu nie słyszałem, że tutaj jesteś. – Był fechmistrzem powietrza, Xiumin gdzieś już widział tę twarz. Pewnie był jednym z tych nieszczęśliwców, którzy musieli z nim trenować w jednej grupie dzisiejszego ranka. – Jestem Sehun – odezwał się, wyciągając dłoń.
Xiumin uścisnął rękę i potrząsnął nią. – Xiumin – powiedział.
Sehun powtórzył imię, niepewnie. Lekko się seplenił i jego wymowa i tak była trochę zniekształcona, ale Xiumin nie poprawił go. – Byłem wcześniej z tobą w grupie.
Xiumin jęknął. – Tak myślałem. Przepraszam.
Ku jego zdziwieniu Sehun uśmiechnął się do niego. – Przestań – powiedział. – Byłeś tak beznadziejny, że nikt nie zauważył jak bardzo słaby jestem ja – Xiumin zaczerwienił się, na co Sehun szybko dodał: – Znaczy, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Przepraszam. Po prostu, poczułem wtedy ulgę, bo to zazwyczaj ja nie potrafię musztry.
– Zazwyczaj nie jestem taki słaby – odpowiedział Xiumin, starając się jakoś wszystko naprawić. – Tylko jest tutaj tyle osób, na których trzeba wywołać wrażenie, że się stresuję. Nie umiem pracować pod taką presją.
Sehun wydał z siebie coś na kształt chrząknięcia, znowu siadając na skraju fontanny. – Ja nie mam nic na swoje wytłumaczenie, po prostu jestem beznadziejnym fechmistrzem.
– Ale przecież jesteś częścią armii królewskiej – wytknął Xiumin, zbity z tropu.
– Tylko dlatego, że moja rodzina nie jest dostatecznie ważna, by zajmować stanowisko w rządzie, ale też nie mogą nas ignorować. A ty? Jesteś tutaj, nie tylko jesteś członkiem armii, ale przybyłeś razem z najważniejszymi fechmistrzami twojego królestwa. Ktoś wysoko urodzony musi cię bardzo lubić. – Zlustrował Xiumina trochę za bardzo przenikliwie. – Albo nienawidzić, zależy jak ty na to patrzysz.
Xiumin poruszył się, niezadowolony. – Lord Suho uważa, że mogę mu pomóc – wymamrotał. – Naprawdę nie jestem tak dobry jak inni. Mam teraz szansę na udowodnienie, że tak nie jest. – Jeśli o to tutaj chodzi, pomyślał, to cudownie przegrywa. Lord Suho za bardzo w niego wierzy.
Sehun wzruszył ramionami. – Może miał rację – powiedział. – Nigdy nie wiesz, co się zdarzy, prawda? – Spojrzał znowu w stronę świątyni, jego wyraz twarzy zmienił się na utęskniony, jego czoło lekko się zmarszczyło. Odwrócił wzrok w stronę Xiumina i uśmiechnął się. – W końcu nikt nie spodziewał się wojny. Nawet Wyrocznia.
Xiumin postanowił tego nie komentować. Westchnął, patrząc w niebo. – Umrę.
Sehun wyglądał na zaskoczonego. – Nie powinieneś tak myśleć – powiedział.
– Ale to prawda – powiedział Xiumin, bez uczuć. – Nie jestem dostatecznie silny, by walczyć przeciwko zwykłym żołnierzom Ognia. Wyruszenie na pole bitwy, to samobójstwo.
– Musisz mieć jakieś zdolności – powiedział Sehun, wpatrując się w jego twarz. – Lord Suho wydaje się być bardzo poukładany, musi być powód, dla którego cię tutaj zabrał.
– Moje zdolności? – przekrzywił lekko głowę. – Chciałbym zobaczyć, co na chwilę obecną potrafię zrobić?
– Tak – Sehun złożył ręce na kolanach i spojrzał wyczekująco na Xiumina. – Bardzo.
– Myślę, że wolisz teraz wstać – wymamrotał Xiumin dostrajać dwoma palcami krawędzi kamiennej fontanny. Sehun podniósł się i odwrócił, by przypatrzeć się jak Xiumin połączył zmysły z woda i obniżając temperaturę tak szybko, że w ciągu sekundy zamarzła, głośno trzeszcząc. Cała sytuacja trwała tak krótko, że woda, która opadała z wyższej kondygnacji fontanny zamarzła tworząc idealny łuk.
– Niesamowite – skomentował Sehun. Jego głos brzmiał szczerze. – Możesz tak robić z większą ilością wody?
– Mogę, w swoim królestwie, temperatura tam już i tak jest niska. Nie wiem, co mogę tutaj zrobić, a tym bardziej nie jestem pewien, co będę umiał na pustyni w Królestwie Ognia.
– Możesz też zamrażać ludzi?
Xiumin powstrzymał się przed skrzywieniem. – Może. Nigdy nie próbowałem, ale czuje wodę w ciałach, więc myślę, że tak.
– Pewnie mógłbyś zamrozić oddziały wojska Ognia, gdybyś sobie tak zażyczył. – Sehun zmarszczył brwi. – I jeśli trenowałbyś tak, jak ty chcesz.
– Być może – powiedział Xiumin, szurając stopami. – A ty? Co potrafisz?
– Mówisz o czymś, co mogłoby zatuszować brak jakichkolwiek zdolności fechmistrza przypisywanych Królestwu Powietrza? – zapauzował Sehun, badając twarz Xiumina – Coś tam umiem.
– Pokażesz mi? – zapytał zaciekawiony Xiumin.
Sehun potaknął głową. Uniósł dłoń, palce rozstawione szeroko i po sekundzie lub dwóch powietrze pod jego dłonią zaczęło się robić co raz ciemniejsze dopóki nie powstała ciemna chmura mgły. Panował nad nią, wirując nią delikatnie, wciąż trzymając w ryzach. Po tym, jak Xiumin dobrze się jej przypatrzył, Shun posłał ją delikatnie na pobliski krzew pokryty kwiatami, brązowa mgła pochłaniała go, dopóki cała powierzchnia nie została zakryta. W kilka sekund cały krzew zwiędł, a Sehun rozwiał chmurę, którą utworzył jednym ruchem dłoni.
Xium oniemiał. – Biedne kwiaty – powiedział, nie będąc w stanie wymyśleć niczego innego. Krzew dalej usychał, liście płatki kwiatów zwijały się mimo iż chmura już dawno znikła. Stali i patrzyli na roślinę, aż stała się całkowicie brązowa. – Co to właściwie było?
– Trucizna – odpowiedział Sehun, wpatrując się w zarośla, jego twarz lekko się skrzywiła. – Mogę zgromadzić zanieczyszczenia z powietrza, formując z ich miazmat.
Cisza. Xiumin zaniemówił. – Wyobrażam sobie, że możesz takim sposobem też zabijać ludzi.
– Też tak myślę – wymamrotał Sehun. – Nigdy nie miałem szansy tego wypróbować. Moja moc nie jest zbytnio pochwalana w Królestwie Powietrza. Nigdy nie miałem okazji tego przetrenować na ludziach. Ale wydaje mi się, że niedługo będę mógł to zrobić.
Rozległ się głęboki dźwięk z pola treningowego, oznajmiający koniec przerwy. Sehun i Xiumin westchnęli głośno w tym samym czasie, po czym spojrzeli an siebie i roześmiali.
Xiumin dalej nie mógł opanować większości
musztry, ale zerkał na Sehuna i widział, że on też. To mu pomagało.
Luhan siedział w świątyni, głęboko oddychając. Mógł usłyszeć gongi z pola treningowego w oddali i tak jak kontrolowali ruchy żołnierzy, tym samym regulowali jego oddech, aż w końcu zrelaksował się całkowicie, by zamknąć się na zewnętrzne dźwięki.
Nabierał głębokiego oddechu, kiedy poczuł zmianę. Część czasoprzestrzeni przesunęła się w lewo, tak jakby ktoś ją odsunął na bok. Jego oddech zaczął drżeć, otworzył oczy, ale nic nie widział i wtedy jego wizję zaczęły zatapiać obrazy, które przesuwały się tak szybko, by mógł je dobrze zrozumieć i po raz pierwszy wizja Luhana bolała.
Czarny dym, gęsto unoszący się w powietrzu, sceny walki przemieniające się przez umysł Luhana, jedna po drugiej. Ciała leżące na ziemi, twarze, których nie rozpoznawał, ale nigdy ich nie zapomni. Zbyt wiele szybkich przeskoków sprawiło, że było mu niedobrze. Jego serce zadrżało, kiedy rozpoznał twarz Kaia leżącego na twardej ziemi, dławiącego się własną krwią obok mężczyzny zdeformowanego przez płomienie. Luhan krzyczał, wyciągając przed siebie ręce, tak jakby mógł pomóc Kaiowi, ale wtedy obraz się zmienił i ujrzał tego, którego nazywali niewolnikiem, ukochanego Feniksa, krzyczał i płakał, kiedy mężczyzna bez twarzy wlókł go z pokoju. Widział więcej walki, smoka, czarnego jak atrament, ziejącego rażącym mocnym płomieniem. Nieokreślone cienie Fechmistrzów stojących obok siebie, ta sama niewyraźna wizja Dwunastki, która miał mnóstwo razy wcześniej. A potem był już tylko ogień, przesuwał się w jego stronę, a potem przemknął obok niego, palące języki ognia oślepiły go.
Kiedy otworzył oczy, leżał zwinięty na podłodze w swojej komnacie, mocno się przytulając do samego siebie. Bok, którym leżał na zimnej, kamiennej podłodze bolał, więc wiedział, że leży tak już jakiś moment. Jego strażnicy otoczyli go, żaden nie odważył się go dotknąć, by sprawdzić czy wszystko w porządku.
Jeden ze Starszyzny klęczał nad nim. – Wyrocznio? – zapytał, wystraszony. – Czy wszystko w porządku? Słyszysz mnie?
Luhan nie odpowiedział. Wciąż starał się złapać powietrze, myśleć, co ma powiedzieć, jak wywołać w nich ruch, że to co właśnie zobaczył jest ważne. Starał się podnieść, ale jego nogi zbyt drżały i z powrotem upadł na podłogę, ze szkolącymi się oczami.
– Zawołaj resztę Starszyzny! – zarządził jeden ze strażników. Luhan usłyszał szybkie kroki kogoś, kto pobiegł wykonać zadanie.
– Coś się stało – sapnął Luhan, wiedząc, że tak ich nie przekona. Zapomniał się i złapał za materiał szaty jednego ze strażników. – Coś jest nie tak.
Strażnik gwałtownie nabrał powietrza i wyrwał swoją szatę z uścisku Luhana, cofając się, by dalej nie być narażonym. Starszy spojrzał na Luhana w szoku. – Wyrocznio – powiedział szorstko. – Hańbisz sam siebie.
– Nie rozumiecie – powiedział oszalałe Luhan. – Coś jest nie tak! – Czuł to okropne uczucie u podstawy brzucha, w jakiś sposób gryzący zapach dymu z wizji wciąż kręcił mu w nosie, z tyłu jego gardła.Ta wizja była zbyt realistyczna, zbyt bliska w czasie od teraz. Poczuł ogromny ciężar.
Drzwi do świątyni otworzyły się i reszta Starszyzny weszła do środka, wszyscy byli bledzi. – Lordzie – zwrócili się do Starszego obok Luhana. – Wyrocznio.
– Co się stało? – zawył Luhan, krztusząc się posmakiem dymu w swoim gardle.
– Królestwo Ognia wypowiedziało wojnę – powiedział Najwyższy z Rady i Starszy klęczący obok Luhana sapnął.
Wszystkie zakrwawione ciała z wizji Luhana
przesuwały się od nowa w jego głowie, kończąc znowu w ogniu, tak realistycznie,
że mógł przysiąc, że poczuł na sobie płomienie.
– Co?
– Wyruszyli.
– 7 –
Oh Pauline®
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz