Zodiak – 7
Suho był już zmęczony ciągłym przesiadywaniem na naradach wojennych. Czuł jak staje się nerwowy, przepełniony narastającą w nim energią, aż swędziało go, by zebrać już wojska i wyruszyć na pole bitwy. O wiele bardziej chciał stanąć twarzą w twarz z wojskami Królestwa Ognia po drugiej stronie granicy, na rozległej pustyni, niż guzdrzyć się w miejscu, aż armia ognia dopadnie ich we własnym domu.
Obok niego na krześle wiercił się Kyungsoo. Był tak samo niespokojny, tylko bledszy, jakby wieści bardziej go przeraziły niż podnieciły, jak było to z Suho. W prawdzie, jedyną osobą, która przejawiała w pomieszczeniu choć trochę spokoju był Tao, ale Suho podejrzewał, że ten zaskakujący spokój na twarzy maskował o wiele bardziej burzliwe emocje wewnątrz.
Przy drzwiach przeszedł pomruk szeptów zanim pojawił się dziwny powiew wiatru, a do środka wprowadzono Wyrocznię, otoczonego sześcioma strażnikami, by nikt nie zbliżył się za blisko. Po tych wszystkich opowieściach, Wyrocznia wcale nie wyglądał tak, jak słyszał. Zorientował się, że przez to całe zamieszanie wokół jego osoby, wyobrażał go sobie jako kogoś wysokiego na 6 stóp, wyglądającego jak bóg. Zamiast tego ujrzał młodego mężczyznę, szczupłego o delikatnej aparycji, przyodzianego w wymyślne białe szaty, które wyglądały na jeszcze bardziej niewygodne niż te, które nosił Tao. Spoczął na krześle usytuowanym kilka stopni wyżej. To krzesło Suho zauważył na wcześniejszych spotkaniach, cały czas pozostawało puste. Było z kamienia, jak reszta, lecz z misternymi żłobieniami układającymi się we wzór. Suho pomyślał, że przez to jest pewnie jeszcze bardziej niewygodne.
Suho zorientował się, że wszyscy, którzy choć raz byli potrzebni, są tutaj zgromadzeni. Zanim jednak zamknięto drzwi ktoś stojący obok nich gwałtownie nabrał powietrza, po czym kilkoro innych zgromadzonych krzyknęło w przestrachu i złości. Suho wychylił się, by zobaczyć, co się stało i ujrzał Księcia Ciemności, dalej ubranego na czarno, przechodzącego do sali przez wysokie drzwi z opuszczoną w dół głową. Ustawił się za kamiennymi krzesłami, a nawet za najniższymi rangą żołnierzami, ale jeden ze Starszych ruszył gwałtownie ku niemu, z twarzą tak czerwoną, że Suho dziwił się, że jeszcze nie wybuchł.
Starszy wskazał palcem na Kaia, bełkocząc, zanim udało mu się zawołać straż, by go pojmać i wyrzucić. Przez dłuższą chwilę się wahali, wyglądając na zaniepokojonych. W końcu jeden ze strażników chwycił Kaia za przedramię i pociągnął go. Kai pozwolił prowadzić siebie przez chwilę w stronę drzwi, ale ostatecznie przez nie nie przeszedł. Zamiast tego wyszarpał się z uścisku strażników i powędrował na sam środek sali, wzrok wciąż wbijał w podłogę. Nikt go już nie zatrzymywał, przyglądali się wszystkiemu z niepokojem. Kiedy zbliżył się do stołu, a równocześnie i do pozycji Wyroczni, strażnicy zbliżyli się do Luhana, tak jakby bali się, że Kai go zaatakuje. Wyrocznia obserwował wszystko z szeroko otwartymi oczami, przytykając sobie dłoń do otwartych ust.
Starszyzna była coraz bardziej czerwona, niektórzy wręcz nakrapiani byli już purpurą. Kai zatrzymał się przed wysokim stołem i wziął głęboki oddech. Suho myślał, że ukłoni się im w pasie, ale zamiast tego upadł na kolana, kładąc dłonie na posadzce przed nim, tak, że całym ciałem składał im pokłon. – Starszyzno – wymamrotał w podłogę. Ciężko było go usłyszeć, zgromadzeni wrzeli, a on sam nie przemawiał już taka pewnością, jak ostatnim razem. Kai usiadł na piętach i wyprostował się, tak by móc zobaczyć Wyrocznię, później Tao, w rezultacie witając się z nimi, a później znów zmienił pozycję.
Małe przedstawienie lojalności i szacunku wcale nie uspokoiło Starszych, ale nie przybierali już coraz to ciemniejszej barwy purpury, więc Suho stwierdził, że jednak na coś się to przydało. Dalej zdawali się nie być w stanie rozmawiać, przez obezwładniający ich gniew, więc koniec końców to Tao zabrał głos pierwszy. Jego wcześniejszy spokój wydawał się teraz lekko drżeć. – Mroczny Prześladowco z Cieni – odezwał się, patrząc w dół na Kaia – nie powinno cię tu być.
– Wiem – odpowiedział Kai, dalej patrząc w podłogę – ale, dalej przybywam w tych samych zamiarach. Zostanę, jeśli Starszyzna mi na to pozwoli.
– Dlaczego – jeden z Starszych powiedział przez zaciśnięte zęby, wypluwając ślinę – mielibyśmy to zrobić?
– Wiem kim jestem – odezwał się delikatnie Kai. – Wiem, że jestem najniżej urodzoną osobą w tym pomieszczeniu, ale jestem bardzo dobrym Fechmistrzem, mogę pomóc w tej wojnie. Nie potrzebuje żadnych racji żywieniowych, ani miejsca w obozie, potrzebuję tylko znać jakie są wasze podstawowe taktyki, tak bym mógł podążać waszym śladem i pomóc w bitwie.
– Przygotowujemy się do bitwy z Królestwem Ognia – rzucił jeden ze Starszych – nie potrzebujemy dodatkowo oglądać się za siebie, gdy również jesteś naszym problemem.
Kai lekko zmarszczył czoło. – Jestem częścią tego królestwa – powiedział cicho. – Nie zdradziłbym swoich ludzi. Chcę wam po prostu pomóc.
– Nie jesteś jednym z nas – wysyczał Starszy. – Naznaczyliśmy cię, by następnie cię wygnać, to że zdążyłeś uciec zanim odbyła się ceremonia zesłania nie znaczy wcale, że dalej jesteś uznawany za obywatela tego królestwa.
Kai wzdrygnął się. – Niech tak będzie. Moja lojalność się nie zmieniła.
– Przeniosłeś się do Królestwa Ognia – odezwał się jeden z uczonych, siedzących z boku. – Nie możesz chyba od nas oczekiwać, że uwierzymy ci, że nie jesteś naszym wrogiem! – Kilkoro innych uczonych przytaknęło głowami, krzycząc w złości na młodzieńca klęczącego na środku sali.
Cichy głos przerwał panujący zgiełk. – Mówi prawdę. – Wszystkie głowy skierowały się w stronę Wyroczni, który mówił przez szpary pomiędzy palcami. – Jest nam oddany i nie chce wyrządzić nam krzywdy. – Spojrzał na Kaia i szybko odkręcił wzrok zamykając mocno powieki, tak jakby widok Kaia go palił. Zanim to zrobił Suho mógł przysiąc, że w ochcach Wyroczni widział łzy.
– Wyrocznio – odezwał się jeden ze Starszych, osłupiały. – Nie powinieneś patrzeć na Mrocznego Prześladowcę w ten sposób. On cię splugawi.
Kyungsoo wymamrotał przez zaciśnięte wargi – Prędzej splugawią go wasze ohydne, pełne nienawiści dupska niż Książe Ciemności sam w sobie. – Suho spojrzał na niego, zszokowany. Kyungsoo wytrzymał spojrzenie z nieustępliwym wyrazem twarzy. Suho uświadomił sobie, że tak, Kyungsoo to powiedział. Poczuł w sobie nagłą nieodpartą chęć roześmiania się na głos.
– Proszę – powiedział Kai, znów skupiając na sobie uwagę. – Pozwólcie mi zostać na spotkaniu.
Starsi wymienili pomiędzy sobą spojrzenia. Suho wiedział, że zdają sobie sprawę jak bezcelowa jest próba wyrzucenia stąd Kaia; zdążył już udowodnić, że bez problemu może wykorzystać swoją moc i znowu się pojawić w pomieszczeniu. Żaden ze strażników nie wydawał się też być skorym do przyszpilania go. Raczej obawiali się samego dotyku ciała Kaia. Kai podniósł się z podłogi. – Zostaję – powiedział – a jutro, dołączę do waszej armii.
Nikt nie odezwał się słowem, kiedy przemierzał salę, by stanąć pod ścianą, za krzesłami, dokładnie tam, gdzie usiłował zająć miejsce na samym początku spotkania. Potem nastała cisza, jakby nikt nie wiedział, czy spotkanie w jego obecności ma się dalej odbywać. Ciche szepty zaczęły wypełniać aulę, gdy zgromadzenie rzucali mu przelotne spojrzenia. Jeden ze starszych odchrząknął. – A zatem kontynuujmy – powiedział, patrząc w miejsce, gdzie stał Kai. – Dostaliśmy wieści tak ważne, że nie możemy się teraz rozpraszać.
– Wyrocznia doświadczył dzisiaj ponownie bardzo intensywnej wizji – wtrącił inny ze Starszych. – Siła pojawiających się obrazów wzrastała już od jakiegoś czasu. Wierzymy, że to co nadchodzi, to w istocie Wielka Wojna, o której mówią legendy i przepowiednie.
– Wyrocznio – Starszy najbliżej podwyższonego miejsca zabrał głos. – Czy czujesz się na tyle dobrze, by ponownie przytoczyć to wszystko, co Widziałeś? – Posłał Kaiowi spojrzenie, otwarcie obarczając go za zły stan Wyroczni.
Wyrocznia w istocie był poruszony, Suho przekrzywił głowę na bok. Coś mu tutaj nie grało. Widząc na własne oczy to, jak Wyrocznia gwałtownie źle się poczuł, Suho wywnioskował, że to przez strach przed Księciem Cieni. Ale gdy Wyrocznia spojrzał w tył pomieszczenia w jego spojrzeniu nie było strachu, jedynie coś na kształt wszechogarniającego smutku.
Wyroczni zajęło chwilę przywrócenie siebie do odpowiedniej postawy, przyciskając swoje palce do warg, zanim skinął głową. Zamknął oczy i zaczął opowiadać: – Medytowałem w świątyni, tak jak robie to każdego ranka. Chwilę później usłyszałem dźwięk dzwonu treningowego, który rozchodził się rezonującym bólem po mojej głowie, nie takim, jakich doświadczałem wcześniej – zapauzował. – Zazwyczaj, gdy mam Widzenie nie odczuwam żadnego bólu, a gdy Widzę obrazy mogę jasno stwierdzić, że są one w mojej głowie i dalej jestem w stanie zachować kontrolę nad moim ciałem. Tym razem nie mogłem, było tak, jakbym tam był, unosił się w tym wszystkim. Nie czułem, jak moje nogi uginają się pode mną, albo jak uderzam całym ciałem o posadzkę. Nie czułem żadnego bólu w moim fizycznym ciele, tylko i wyłącznie ból z wizji.
Suho zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy to w ogóle istotne, a w tym samym momencie Wyrocznia otworzył oczy i spojrzał prosto w jego. – Mówię o tym, bo ta wizja jest prawdziwa, a dzięki temu jestem tego pewny. Zazwyczaj moje wizje to przebłyski tego, co może zdarzyć się w przyszłości i może się to zmienić, jeśli ktoś zmieni zdanie i postąpi inaczej. Przyszłość jest elastyczna. Ale ta wizja była zbyt blisko w czasie, tak jakbym nie Widział tego, co może się zdarzyć, przebłysku możliwego, ale raczej tak jakbym otworzył okno wychodzące na podwórze i patrzył na to, co dzieje się teraz. Wszystko było zbyt stałe.
– I? – Starszy nachylił się nad stołem. – Czy możesz nam powiedzieć, co Widziałeś?
Wyrocznia znów zamknął oczy, a jego głos przerodził się w cichy szept. – Wszystko było w urywkach, nie mogłem zatrzymać się w żądnej scenie na dłużej. W większości widziałem bitwę, stosy ciał, które płonęły. Wszystko to działo się na suchej, popękanej glebie Królestwa Ognia. – Spojrzał w stronę starszych. – Obawiam się, że nie Widziałem niczego, co pomogłoby wam w bitwie, żadnych planów, taktyki. Obrazy zmieniały się za szybko. Widziałem—
Przerwał, posyłając spojrzenie ku końcowi sali. Jego usta drżały, wziął głęboki oddech nim ponownie się odezwał: – Widziałem Dwunastkę. Ta sama, mętna wizja, co wcześniej. – Suho zmrużył oczy, Wyrocznia coś pominął. – A potem widziałem już tylko ogień, skrzydła ognia liżące niebieskie niebo, rozświetlając je.
– Chanyeol – ktoś wyszeptał za plecami Suho, odkręcił się i ujrzał Baekhyuna, patrzącego na Wyrocznię szeroko otwartymi oczami, z twarzą przerażająco pełną nadziei. Suho odwrócił się rozkojarzony. Wiedział, że imię Feniks musiało skądś pochodzić, ale biorąc pod uwagę, gdzie Chanyeol teraz był, nie sądził by skrzydła ognia były dla nich czymkolwiek dobrym.
– To było ostatnie, co Widziałem – powiedział Wyrocznia. – Kiedy się obudziłem leżałem na podłodze i zostałem poinformowany, że Królestwo Ognia wypowiedziało wojnę.
Suho zatopił się w swoim krześle, przecierając twarz dłonią. Nie do końca rozumiał, po co Wyrocznia tutaj był, przywołując to, co widział, jeżeli nie dostrzegł niczego, co by miało im pomóc. Jedyne co teraz wiedzieli, to że wojna jest już naprawdę blisko, i że jej wynik będzie przerażający. Ta myśl nie była pokrzepiająca. – Kogo dokładnie Widziałeś? – zawołał.
Wyrocznia zmarszczył brwi, zdezorientowany. – Przepraszam?
– Do kogo należały ciała, które płonęły, do nas czy do wroga? – Suho wiedział, że pytanie jest bezlitosne, ale i potrzebne.
Wyrocznia zastanowił się przez chwilę, marszcząc brwi. – Szczerze, nie pamiętam. Pamiętam ich twarze, zakrwawione i oszpecone. Nigdy ich nie zapomnę.
Suho westchnął i klapnął o siedzenie. Wyrocznia, pomyślał sfrustrowany, jest wielce niepomocna. – Przepraszam – wymamrotał Wyrocznia sekundę później, a Suho się wyprostował, zmieszany, bo Wyrocznia wyglądało na to wiedział dokładnie to, co Suho pomyśli.
– W świetle tej wizji i deklaracji wojny – odezwał się jeden z generałów Suho – na pewno najlepiej będzie jak wyruszymy armią jak najszybciej?
– Tak – odpowiedział Starszy. – Rozkazaliśmy naszym żołnierzom, by zaczęli się pakować i to od razu. Jeśli nasze szacowanie jest dobre, to wyruszymy jutro z samego rana.
– Dobrze – powiedział Suho. Obok niego Kyungsoo wydał z siebie zduszony odgłos. – Im szybciej wyruszymy tym lepiej. Królestwo Ognia jest od nas o dzień dalej. Musimy zdobyc tyle terenu ile zdołamy, jeśli mamy walczyć z nimi na terenie, który będzie nam sprzyjał.
– Przepraszam – odezwał się Wyrocznia cichym głosem. Spojrzał ponownie na tył Sali, a potem znów na Starszych. – Jest jeszcze coś, co Widziałem w swojej wizji.
Starszyzna wydawała się być zaskoczona. – Ach tak? – zapytał jeden z nich. – Co takiego?
– Widziałem tam siebie – odpowiedział Wyrocznia. – Byłem tam, w namiocie w obozowisku. Zabrano mnie na wojnę.
Jego słowa wywołały natychmiastowe oburzenie, jeszcze większe niż to, gdy Kai wszedł do sali. Uczeni Królestwa Powietrza wstali, krzycząc, że nikt nie może wystawiać Wyroczni na takie niebezpieczeństwo. Starszyzna wyglądała na kompletnie zaskoczoną. – Cisza! – jeden z nich w końcu się odezwał, nim zwrócił do Wyroczni: – Widziałeś siebie? Na wojnie?
– Tak? – Wyrocznia zamrugała bezbronnie w ich stronę. – Widziałem, że jestem wam tam potrzebny. To ważne bym był zabrany z wami.
– Ale dlaczego? – zapytał starszy desperacko.
Luhan spojrzał w podłogę, trzepocząc rzęsami. – Nie Widziałem, jaki mam tam cel – odparował – tylko tyle, że musicie mnie ze sobą zabrać.
Starszyzna nie wiedziała, co zrobić. Suho widział, jak bardzo ich pragnienie ochrony Wyroczni za wszelką cenę kłóci się z ich potrzebą podążania wedle wizji. Osobiście nie chciał, by zabierali ze sobą wyrocznię; ostatnie czego potrzebowali to kogoś, kogo będą musieli strzec, i oczywiście jego świta też będzie musiała z nim iść, ale wiedział, że jeśli Królestwo Powietrza powie, że Luhan idzie z nimi, to nie będzie miał za dużo do gadania.
– Wyrocznia to przewidział – wymamrotał jeden ze Starszych – niechaj tak więc się stanie.
– Ale zabierać Wyrocznię na wojnę—
– Nie będzie w niej uczestniczył – zaargumentował pierwszy. – Zabierzemy go ze sobą, ale nie będzie miał prawa zbliżenia się nawet na odrobinę do pola bitwy. Tak makabryczne sceny mogłyby źle wpłynąć na zdolność jego Widzeń, a i tak niebezpieczeństwo jest ogromne.
Suho mógłby przysiąc, że Wyrocznia wywrócił oczami w swojej „wizyjnej części” siebie, ale gdy spojrzał na niego siedział wyprostowany, dłonie niewinnie splatał na kolanach. Suho uniósł jedną brew, ale wrócił spojrzeniem do Starszyzny, którzy zamykali spotkanie, dając instrukcje do pakunku i wyruszenia w drogę o poranku.
Suho podniósł się, powtarzając sobie w myślach, co musi zrobić, by być gotowym jutro o czasie. Obok niego, Kyungsoo również wstał, ale o wiele wolniej. Wydawał się być jeszcze bardziej blady, niż kiedy wchodzili na rozpoczęcie spotkania. Suho poklepał go po ramieniu. – Potrzebujesz pomocy w pakowaniu? – zapytał. – Będę rad, jeśli mógłbym cie pomóc.
Kyungsoo potrząsnął głową. – Nie – odpowiedział cicho. – Dam sobie radę.
Suho skinął głową, nie bardzo wiedząc jak pomóc Kyungsoo. Zauważył też, od kiedy wspomniał mu o tym Tao, że Kyungsoo wygląda na zmęczonego. Chciał wymyślić coś, co mogłoby mu pomóc, ale ostatecznie się poddał. Kyungsoo zaś, nie chciał chyba o tym rozmawiać.
Zza rogu wyłoniła się postać. Suho obejrzał się, by ujrzeć Tao, czekającego na zaproszenie do rozmowy. – Lordzie Suho – powiedział, kiedy zorientował się, że jego spojrzenie spoczywa na nim, kłaniając się głową. Suho zrobił to samo. – Książe Kyungsoo – dodał Tao, kłaniając się w jego stronę.
Kyungsoo zawahał się, ale skłonił głowę. Na jego twarzy było wymalowane przerażenie. Suho zastanawiał się, czy to przez ogólną pozycję Tao w Królestwie Powietrza czy może jednak sprawczynią była cała aparycja Tao. Najprawdopodobniej to drugie.
– Proszę mi wybaczyć – odezwał się Tao, zwracając do Suho – spotkanie nie potoczyło się tak, jak powinno. Przepraszam w imieniu swojego ludu za sytuacje, których świadkami być musieliście.
– Nic się nie stało – odpowiedział Suho – ale to nie nas powienienes przepraszać. Książę Ciemności nie powinien być traktowany w taki sposób. Wasza Starszyzna jest nazbyt przewrażliwiona, powinni odrobinę się zrelaksować, zanim zaskoczy ich zawał serca.
Twarz Tao nie drgnęła, ale za to oczy Kyungsoo zamieniły się w dwie ogromne kule. – Nie uważasz tak samo, Książe Kyungsoo? – dogryzał Suho.
Kyungsoo zaczerwienił się. Spojrzał na Tao i oblizał nerwowo wargi. – Uważam, tylko że powinieneś bardziej zważać na to jak o kim mówisz – powiedział, niemal sycząc w stronę Suho, jakby to miało sprawić, że Tao niczego nie usłyszy.
– Doprawdy? – Suho uśmiechnął się. – Wydawało mi się, że przed chwilą nazwałeś ich pomarszczonymi, przepełnionymi nienawiścią debilami.
Kyungsoo wyglądał tak, jakby miał się zapaść pod ziemię. Nie miał nic na swoją obronę, mamrotał coś niewyraźnie, patrząc z przerażeniem w stronę Tao, którego wyraz twarzy nie zmienił się ani na sekundę. W końcu Tao przemknął wzrokiem po sali, w której zostało już niewiele osób i powiedział: Nawyraźniej już czas na obiad. - Odwrócił się na pięcie i wyszedł.
– To znaczy, że jesteśmy zaproszeni – powiedział Suho, szturchając Kyungsoo w ramię, gdy się odkręcał.
– Nie rozumiem skąd to wiedziałeś – powiedział zrezygnowany Kyungsoo. – Dlaczego każdy wie o co chodzi Królestwu Powietrza, tylko nie ja?
Suho roześmiał się. – Ja nie wiem. Rozumiem tylko Tao.
Kyungsoo westchnął, zmarnowany i całą trójką razem udali się w stronę sali jadalnej.
Kai w ślimaczym tempie włóczył się wąskimi deptakami kapitolu, rozmyślając. Nie spodziewał się, że konfrontacja mogłaby pójść dobrze, jednak nie sądził, że tak źle przyjmą pomysł jego propozycji pomocy. Głupotą z jego strony było pomyśleć, że mogliby dobrze przyjąć sam jego nagły powrót, nawet jeśli powrócił w roli sojusznika. Przez to, jak usilnie starał się wyrzucić ze swojej pamięci wszystkiego, co było związane z tym miejscem, to czasami zapominał, jak straszliwie okrutne potrafi być Królestwo Powietrza.
Beznadziejnie zagłębiał się w przedmieściach, zbyt wypaczony i roztargniony, by przywołać wystarczającą ilość mocy, kiecy przeszywający ból przeszedł wzdłuż jego kręgosłupa. Zajęczał cicho i odwrócił się. Poczuł kolejne smyrgnięcie powietrzem, tym razem dotknęło jego policzka. Poczuł jak rozcina się jego skóra, a krew zaczyna spływać w dół twarzy.
Na ścieżce, po której sam właśnie przyszedł stało trzech Fechmistrzów Królestwa powietrza. Sądząc po szatach, jakie mieli na sobie, pochodzili z niższych rangą rodzin arystokracji. Żaden z nich się nie odezwał. Wytrącony z równowagi, jednak bez jakiejkolwiek chęci na konfrontację z trójką, odwrócił się, by uciec, ale przed nim, na dróżce, którą schodził w dół, pojawiła się kolejna dwójka Fechmistrzów. Był otoczony.
Jego oddech zadrżał, poczuł się mały, jakby właśnie doświadczał deja vu. Poczuł się jak wtedy, kilkanaście lat temu, gdy jego moce przebudziły się po raz pierwszy, a ludzie dookoła niego zaczęli uciekać przed nim w popłochu. Starał się przywołać choć odrobinę swojej siły, ale zorientował się, że nie jest w stanie zgromadzić jej wystarczającej ilości, a gdy jeden z arystokratów odezwał się, rozproszyło to jego próby skoncentrowania się. Poczuł się jakby znowu miał czternaście lat, jakby znowu był bezsilny.
– Nie chcemy cię w naszym mieście – powiedział arystokrata, wyraźnie ich przywódca. Zrobił kilka kroków naprzód, jednocześnie upewniając się, że wciąż dzieli ich odpowiednia odległość. – Królestwo Powietrza nie akceptuje takich jak ty, jak mogłeś pomyśleć, że od tak możesz dołączyć do naszej wyprawy?
Poruszył tylko lekko swoją dłonią, a dwaj arystokraci stojący za Kaiem zaatakowali, gwałtowne strugi powietrza spłynęły po jego plecach, tak że szaty rozerwały się, a świeże rany popękały. Kai zawył z bólu, potykając się do przodu, a wtedy arystokrata z przodu posłał wiązkę przecinającego powietrza w jego stronę, ostrzeżenie, by raczej się nie poruszał. Zaszczypało go w ramię i pozostawiło piekący ból.
– Chcę wam tylko pomóc – powiedział Kai przez zaciśnięte zęby, starając się, by strach jaki go przeszywał nie ujawnił się w jego głosie.
– Nie potrzebujemy twojej pomocy – odpowiedział chłodno arystokrata. – Pomoc Mrocznego Prześladowcy nie jest niczego warta. Zhańbiłeś nas tylko się tutaj zjawiając, wtargnąłeś na spotkanie z Wyrocznią, spotkanie, którego doświadczyć mogą tylko ci z najczystszą krwią bądź zasłużeni w czynach. Ty nie jesteś żadnym z nich, więc jak śmiałeś postawić tam swoją stopę? Już nigdy więcej tego nie zrobisz.
W następnej chwili cała trójka zaatakowała, wiatr przecinał spokojne powietrze. Przez klatkę piersiową i ramiona przeszedł go przeszywający ból, jedno z uderzeń trafiło go w brzuch, wbijając się w głąb ciała szorstko. Poczuł, jak wpija się w niego głębiej i głębiej, mocniej niż poprzednie ataki. Zgiął się w pół, przykładając dłoń do brzucha, czując lepką krew pomiędzy palcami. Nie sądził, by zamierzali go zabić, ale nie uważał również, żeby wiedzieli, kiedy przestać. Byli głupimi dzieciakami, a on jeden wiedział, jak daleko mogą się posunąć głupie dzieciaki.
– Słyszałem, że Wyrocznia bał się nawet spojrzeć w jego stronę – wypluł jeden z napastników, smugi powietrza wciąż rozcinały ciało Kaia. – Straumatyzował naszego Wyrocznię i myśli, że ujdzie mu to na sucho?
Kai zacisnął powieki, wiedząc, że mają rację. Był głupcem myśląc, że zostanie zaakceptowany, że cokolwiek przez te kilka lat mogło się zmienić. Jak już, to jego nieobecność przez te wszystkie lata tylko wzmocniła ich postrzeganie go jako złego. Przeszywające pociski wciąż w niego uderzały, a arystokraci dalej z niego drwili i szydzili. Jednak zdobył się na resztki swoich sił, by przywołać jakąkolwiek moc i poczuł, jak rozrywa się czas i przestrzeń. Przez chwilę pomyślał o kontrataku, ale jedyne czego tak naprawdę chciał w tamtej chwili, to wydostać się stamtąd.
Skupił się, by mocą dosięgnąć rozdarcia i przedostał się przez nie, ale przez pośpiech nie pomyślał, gdzie starał się dotrzeć. Strach przeszył jego ciało i poczuł jak jego moc słabnie, przez jego umysł błysnęło tylko wyobrażenie osoby zamiast miejsca, a to było złe, jego ciało nie było przyzwyczajone do używania mocy w taki sposób, ale użył wszystkich sił jakie mu zostały, dzięki czemu zjawił się w drugim miejscu w całym kawałku.
Kyungsoo podniósł wzrok znad książki, którą czytał, jego twarz zalał szok. Przez chwilę, Kai pomyślał, że ten wtrąci komentarz o naruszaniu prywatności, ale zamiast tego usłyszał: – O mój boże.
– Przepraszam – powiedział Kai, czując jak obezwładniający ból zaczyna mieszać mu w głowie. Upadł na jedno kolano, trzymając się za brzuch. – Nie mogłem wymyślić innego miejsca.
Kyungsoo przez kilka sekund wpatrywał się w widok przed sobą, zanim zrozumiał, co właśnie się dzieje i co dokładnie widzi. Odrzucił książkę na bok i ruszył przez komnatę, pochylając się, tak by mógł ująć Kaia za rękę i pomóc mu stanąć prosto. Kai oparł się o niego, najprawdopodobniej lekko za mocno, zważywszy na mniejszą posturę Kyungsoo, ale nie skomentował tego. Powoli przytoczył Kaia, by móc go położyć na łóżku, krew brudziła białą pościel w zaskakująco szybkim tempie.
– Dziękuję – wyszeptał Kai – potrzebuję minuty, albo nawet mniej i zostawię cię w spokoju.
Kyungsoo wpatrywał się w niego – Co? O co ci chodzi? – wymamrotał, nagle wątpiąc w poprzednie słowa dodał – Co się, kurwa, stało?
Kai zaśmiał się mrocznie. – Jestem debilem, to się stało. – Kyungsoo zamrugał. – Żołnierze Królestwa Powietrza nie przepadają za mną za bardzo.
Kyungsoo sapnął gwałtownie. – Wpadłeś w zasadzkę żołnierzy Królestwa Powietrza? Dlaczego? Jesteś sojusznikiem, pomagasz.
– To nie ma znaczenia – wyszeptał Kai. – Jestem dla nich niczym, jestem brudny. Wszystko, co robię jest złe. – Poruszył się, przez co jego rany rozesłały po jego ciele wiązkę bólu i zajęczał.
Kyungsoo zaczął rozsuwać pozostałości jego koszuli, egzaminując obrażenia. Kai poczuł narastającą falę ciepła w jego brzuchu, która powędrowała do jego szyi i twarzy. Odepchnął dłonie Kyungsoo, ale ten nie ustąpił. Kiedy dostrzegł rozchodzącą się ranę na brzuchu znowu sapnął. – Potrzebujesz uzdrowiciela.
Kai potrząsnął głową. – Nic mi nie jest, nawet nie boli jakoś bardzo. Po prostu daj mi chwilę bym odzyskał swoje moce.
Kyungsoo zignorował go, przewracając na bok, by móc przyjrzeć się plecom. Zerwał materiał, który przykleił się przez krew do skóry. – Boże – wymamrotał Kyungsoo. Kai nie widział jego twarzy, ale mógł wyczuć przejęcie w jego głosie. – To wygląda naprawdę źle. Co za sukinsyny. – Gniew zaczął przybierać na mocy.
– Wyliżę się – wymamrotał znów Kai.
– Nie, potrzebujesz uzdrowiciela – powiedział stanowczo Kyungsoo. – Niektóre z tych ran są naprawdę głębokie. – Przesunął po jednej delikatnie opuszkiem swojego palca, od tali Kaia aż po jego szyję. Jego palec z zaciekawieniem powędrował jeszcze wyżej, gdy coś przykuło jego uwagę. – Co to je—
Kai pospiesznie przewrócił się na plecy, wciskając się w materac, jego serce waliło. – Nic – odpowiedział, trochę za szybko. – Nic tam nie ma.
– Czy to było piętno? – zapytał Kyungsoo, przerażony. Kai zaprzeczył ruchem głowy, odsuwając się, gdy ten ponownie wyciągnął do niego ręce. Przeszywający ból jednak uniemożliwił mu to w dużym stopniu. Kyungsoo ostrożnie wsunął dłoń pod głowę Kaia, opuszkami przesuwając po wypukłym znaku na karku Kaia.
Kai zadrżał, bezsilnie go odpychając. – Proszę, nie.
Kyungsoo przygryzł wargę. – Przepraszam. Przyprowadzę Uzdrowiciela.
Kai podniósł się lekko, opierając ciężar na łokciach. – Nie.
Kyungsoo zasapał ze złości. – Jeśli nie chcesz mojej pomocy, to po co tutaj przyszedłeś?
– Bo— Kai odparował, po czym zapauzował. – Nie wiem. Spanikowałem. Byłeś pierwszą osobą, o której pomyślałem. Której mogłem ufać.
Kyungsoo delikatnie zszokowały te słowa. – Prawie się nie znamy.
– Więc jestem debilem – wymamrotał Kai.
Kyungsoo tupnął nogą. – Wykrwawiasz się na moim łóżku. Idę po Uzdrowiciela. – Kai otworzył usta, by zaprotestować, ale Kyungsoo tylko uniósł stanowczo palec, wskazując na niego. – Zostań.
Kyungsoo wyszedł, a Kai ostrożnie położył się na plecach. Cisza w komnacie przytłaczała go, starał się skupić, by przywołać choć trochę energii, ale odkrył, że po prostu nie może. Był tutaj uwięziony, zbyt słaby by iść, zbyt roztrzęsiony, by móc się teleportować. Jedyne czego teraz pragnął, to zasnąć i udawać, że ta sytuacja nigdy nie miała miejsca.
Jęknął, sfrustrowany. Chciał wrócić do domu, na Ziemię Kościstą i spać pośród smoków w jaskini, ich umysły delikatnie rozmawiające z jego. Może tam wróci, jak już go uleczą. W tej chwili nie pamiętał nawet dlaczego i po co tutaj przybył, pomijając naiwność, że może, może tym razem będzie inaczej. Nie wiedział nawet dlaczego pomyślał w taki sposób; doskonale znał Królestwo Powietrza, by wiedzieć, że nigdy nie wybacza, nigdy nie zapomina.
Łzy zaczęły napływać mu do oczu. Zarzucił na twarz swoją dłoń, głośno przełykając ślinę. Było dokładnie tak, jak ostatnio, zaatakowany i zraniony wtedy, gdy nikt nie patrzył, gdy nikt nie chciał mu pomóc, jemu, przeklętemu Zrodzonemu z Cieni. Nawet jego rodzina odwróciła się od niego, gdy tylko dowiedzieli się, kim jest. Chciał, by to, co zrobili było dla nich ciężką decyzją i przeżyciem, ale oni wyrzekli się go z taką łatwością, wyrzucając natychmiast z domu. Jedynymi, którzy chcieli mu pomóc byli Luhan i Sehun, jego najlepsi przyjaciele od kiedy byli małymi dziećmi. Jednak zdolności Widzenia Luhana zaczęły się rozwijać o wiele wcześniej niż moce Kaia i Królestwo Powietrza w mgnieniu oka odseparowało go od rówieśników, zamykając w małym, białym pudełku, w którym tkwi do dziś dzień. Sehun próbował, naprawdę się starał, utrata Luhana bolała go zbyt mocno, by mógł pozwolić na utratę kolejnego przyjaciela, ale jego rodzina również nie chciała mieć żadnego doczynienia z Mrocznym Prześladowcą, a Sehun był wielokrotnie karany za pomoc Kaiowi.
To nie była ich wina, nie może i nie wini ich za to do tej pory. Nie ma nawet Sehunowi za złe tego, jak się teraz zachowuje w stosunku do niego. Było ciężko zostać ukaranym za to, na co sam nie masz wpływu, Kai doskonale to rozumiał. Wtedy, pomoc jaką otrzymał od Luhana i Sehuna była dla niego wielkim oparciem, ostatnią rzeczą, na którą mógł liczyć, gdy wszystko inne go zawiodło. Z czasem nie mogli mu tego okazywać bezpośrednio, ale naprawdę się starali.
Wyciągnął rękę, by dotknąć piętna, przysięgając, że dalej mógł poczuć palce Kyungsoo, przemieszczające się po wybrzuszałej bliźnie z tyłu jego szyi. Może gdyby Kyungsoo wiedział, czego symbolem było Piętno nie szukałby dla niego tak ochoczo uzdrowiciela. Wielu widziało poprzez ten symbol w Kaiu diabła, powód, dla którego mogli go unikać za wszelką cenę. Kyungsoo był po prostu lekkoduszny. Chciał mu pomóc, bo Kai jest ranny, nie dlatego, że mu zależy. Kai nie da się nabrać.
Zgiął palce, paznokcie wbijały się teraz w bliznę. Kiedyś, gdy dopiero co dotarł na Ziemię Kościstą, próbował odkryć jakikolwiek sposób na zmodyfikowanie piętna, zmienienie go, tak, by było nieszkodliwym, nic nieznaczącym kształtem. Nic nie pomagało, magia, która została zamknięta w piętnie czyniła je odpornym na wszystko. Przez lata zdążył się nauczyć ukrywać je pod ubraniami, tak by mógł udawać, jak długo tylko mógł, że jest normalny. Czasami, przy dobrych dniach, nawet zapominał, że gdzieś tam na nim jest.
Piętno było częścią ceremonii nazwania go Mrocznym Prześladowcą zrodzonym z Cieni. Ceremonie nazywania były zazwyczaj świętami radości, fetami gdzie Arystokracja była nagradzana nowymi przydomkami i rankami w statusie. Kai został nazwany tego samego dnia, co Luhan i obie ceremonie były świętem, ale z innych powodów.
Luhan został nazwany pierwszy, cały proces wyglądał niemal jak koronacja. Ludzie wielbili go. Wyglądał nieziemsko, otulony delikatnymi, białymi szatami, warstwa na innej mizernie uszytej warstwie. Ułożyli dla niego miękką białą poduszkę, by mógł na niej uklęknąć, a Magowie z Gildii, doświadczeni Fechmistrzowie obeznani w Starej Sztuce Mocy, zgromadzili się wokół, nucąc starożytną pieśń. Wręczyli Luhanaowi jego własny znak, natchniony magią. Nie było to cos tak silnego jak piętno Kaia, choć znajdowało się dokładnie w tym samym miejscu. Widział znamię Luhana tylko wtedy i było to dość dziwne uczucie, połyskiwał na szaro, nie pod skórą Luhana ani nad nią, jakby obejmowało całkowicie inny wymiar. Po tym, został nazwany Wyrocznią, co plasowało go ponad członkami Rady, został czymś świętym, nietykalnym.
Wstał z klęczek, a tłum arystokratów, Starszyzna klaskali uprzejmie, gdy zwykli widzowie krzyczeli wiwatując. Luhan został zaprowadzony na miejsce obok Najwyższej Starszyzny, wciąż wyglądający jak zwykły Luhan dla Kaia, mały, potulny i wystraszony.
Zaraz po tym przyprowadzono Kaia, ubranego w nic więcej oprócz pary cienkich spodni. Prowadziło go dwóch opasłych strażników, którzy mocno ściskali jego chude ramiona, bo starał się uciec. Jego przerażenie było niewyobrażalne. Kiedy wszedł do pomieszczenia, atmosfera gwałtownie się zmieniła, wiwaty gapiów stały teraz na krawędzi okrucieństwa. Próby ucieczki Kaia wydawały się dla nich niezmiernie zabawne.
Luhan był dokładnie poinstruowany, co ma robić podczas ceremonii, ale Kai nawet nie wiedział, czego ma się spodziewać. Rzucili go na kolana po środku sali, żadnej miękkiej poduszki, by załagodzić twardość posadzki, a jego głowę przyciśnięto do ziemi, tak, że jedyne co widział, to wyżłobienia w kamiennych kafelkach.
Strażnicy za nim zmienili uścisk, cały czas trzymając jego ręce, ale równocześnie przyciskając jago ramiona, unieruchamiając go. Wtedy przeszedł go dreszcz paniki. Znów zaczłą próbować się wyswobodzić, ale raczej przez instynkt niż z nadzieją, że rzeczywiście uda mu się uciec. To właśnie wtedy zaczął płakać, błagać, a tłum wyśmiewać. Uciszył się dopiero, gdy Magowie otoczyli go, zaczynając inną pieśń. Ta była o wiele bardziej ponura, bardziej złowieszcza, jej dźwięk blokował wszystkie inne odgłosy dla uszu Kaia, który wciąż starał się uwolnić, dysząc z braku powietrza i płacząc w przestrachu.
Kai zauważył jak coś wnoszą do pomieszczenia, kątem oka mógł dostrzec zakapturzonego mężczyznę trzymającego rozżarzone żelazo, kocówka pręta błyszczała na czerwono, a Kai już wiedział, co się wydarzy, zanim nawet ktoś się poruszył.
Zaczął krzyczeć, gdy tylko zamaskowany mężczyzna zaczął się do niego zbliżać, okrążając go, a jedyne co mógł zrobić Kai, to czekać, oddychając płytko i szybko, modląc się, by stracić przytomność. Czuł jak kręci mu się w głowie i robi niedobrze. Ale bogowie nie wysłuchali jego modlitw, bo gdy poczuł palący metal bezlitośnie przyciśnięty do jego delikatnej skóry na karku, zdawało się że tylko go utwierdza w danym momencie i jedyne, co mógł zrobić, to krzyczeć. Więc krzyczał, wrzeszczał aż ochrypiał. Ręce, które przytrzymywały go w dół pilnowały, by się nie wyrwał, więc błagał, ale trzymali metal w miejscu przez, jak mu się wydawało, godziny.
Kiedy w końcu je zabrali, jego twarz była mokra od potu i łez. Strażnicy puścili go, tak że upadł na podłogę, niezdolny nawet obronić się przed upadkiem własnymi rękoma. Gapie dookoła niego wrzeli, śmiali się i krzyczeli. W tamtym momencie nie czuł się nawet jak człowiek, i może o to właśnie chodziło.
Najwyższy ze Starszyzny stanął na wprost Kaia. – I nazywam cię Mrocznym Prześladowcą Zrodzonym z Cieni, odrzutem z naszych ciał, nigdy więcej nie nazwiesz tego miejsca swoim domem. – Uniósł ostrożnie swoją stopę i przycisnął palce w świeżo odciśnięte znamię, a Kai zawył ponownie, starając się bezsilnie odtrącić mężczyznę.
Po tym nie mógł już tam przebywać, wywleczony z auli przez tych samych strażników, którzy go tu przyprowadzili. Nie starał się już wyrwać. Odwrócił się tylko raz i ujrzał Luhana, patrzącego również na niego, łzy spływały wzdłuż jego bladej twarzy, a za nim zaczynało się przyjęcie, konfetti i śmiechy. Pomieszczenie, do którego został wrzucony przypominało celę więzienną, małe i ciasne, a przez długi czas nikt do niego nie przychodził. Popadł w delirium, ból i szok sprawiały, że majaczył i śnił w gorączce, o czym ledwo pamiętał, gdy się budził. Raz wydawało mu się, że przyszedł do niego Sehun, że przyciskał mu do skroni zimny ręcznik, a kiedy się obudził, drzwi do pomieszczenia były otwarte. Zatoczył się na zewnątrz, wzdłuż, całe szczęście, pustego korytarza, aż doszedł do małego, zamkniętego dziedzińca z fontanną, gdzie jako dzieci, razem z Luhanem i Sehunem wymykali się rodzicom. Mógł dostrzec świątynię, wysoko ponad murami otaczającymi dziedziniec i po kilku minutach spędzonych w ciszy i spokoju, zatopił się sam w sobie, szukając mocy, aż rozerwał czasoprzestrzeń.
Wylądował na małej pustyni na terenie Królestwa Ognia. Było tam upalnie, a mieszkańcy byli tak samo wysuszeni i popękani jak ziemia dookoła nich. Nikt nie zadawał pytań o bladego, rozpalonego chłopca, ledwo co mu pomogli. Mieszkał tam przez chwilę, w alejkach, chodząc od domu do domu, aż poczuł się na tyle silny, by odejść. Z jakiegoś powodu postanowił, że odszuka smoki; doszedł do wniosku, że skoro i tak już mu nic w życiu nie pozostało, to resztę może poświęcić czemuś, co nigdy nawet może się nie ziścić. Jego moce sprawiły, że stało się to dla niego tylko łatwiejsze, bo gdy tylko zaczynało mu brakować zapasów mógł od tak zjawić się w mieście i zabrać trochę, po czym znów kontynuować swoją wyprawę tam, gdzie właśnie skończył. Podróżowanie, skupianie się na konkretnym celu pomogło mu zepchnąć w odmęty pamięci to, co zaszło w Królestwie Powietrza, pomogło mu zapomnieć. Teraz tutaj wrócił i odkrył, że rana jednak wciąż się nie zagoiła. To dlaczego więc dalej tu był?
Zapłakana twarz Luhana mignęła mu przez chwilę w pamięci, tak samo jak zmartwiona twarz Sehuna, nachylającego się nad nim. Pomógł by w bitwie właśnie dla nich, chociaż dla nich. Ale teraz, nie sądził, by już kiedykolwiek tutaj wrócił. Do końca swojego życia będzie siedział na Ziemi Kościstej, jedyny człowiek, który mógł zapuścić się do ukrytych krypt smoków. Myśl o tym wywołała na jego ustach mały, słaby uśmieszek. Coś, czego nie mógł się doczekać, tak sądził.
Zza drzwi dobiegł hałas i w następnej chwili do środka wszedł Kyungsoo, mówiąc do dwóch innych mężczyzn. Tylko jeden z nich miał przypięty do swojej piersi znak Uzdrowiciela. W drugim Kai rozpoznał Przywódcę Fechmistrzów Wody z zebrań wojennych. Zmartwiony wyraz na jego twarzy sprawił, że Kai chciał stąd uciec.
– Przepraszam, że tak długo mi to zajęło – powiedział Kyungsoo, gdy Uzdrowiciel od razu zabrał się do pracy. – Lord Suho chce z tobą porozmawiać. To jest Yixing, tak poza tym – dodał, wskazując na uzdrowiciela.
– Nic się nie stało – odpowiedział Kai, chcąc się podroczyć, a jedynie brzmiąc słabo. – Wiesz, po prostu sobie tutaj leżałem, umierając. – Kyungsoo wyglądał na przerażonego, jak gdyby nie zrozumiał, że to żart.
– Nie umrzesz – powiedział wesoło Yixing. – Choc myslę, że książę Kyungsoo będzie potrzebował kilku nowych prześcieradeł. – Umieścił swoją dłoń nad ciałem Kaia, powietrze pod nia zaczęło delikatnie świecić. Zepchnął światło ku dołowi, na skórę Kaia. Kai obserwował, zafascynowany, nigdy wcześniej nie był uzdrawiany. Światło dawało przyjemne uczucie ciepła, rozproszone po całym ciele, by skupić się w końcu na jego ranach. Po tym jego skóra zaczęła strasznie swędzieć, gdy rany zaczęły się zasklepiać szybko, aż wydał z siebie odgłos zaskoczenia i zaczął się wiercić. – Masz szczęście – odezwał się Yixing, dalej rozweselony – to tylko rany na ciele, nic nie dotknęło organów wewnętrznych.
– Świetnie – odpowiedział Kai, ocierając się plecami o pościel, gdy swędzenie zaczęło narastać. Zatrzymał się na chwilę. – Dziękuję – dodał, szczerze. Wiedział, że Uzdrowiciele byli bytami poza polityką Królestw, ale wciąż nie spodziewał się, że którykolwiek z nich mu pomoże.
Yixing wzruszył ramionami. – To moja praca. Jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś ode mnie potrzebował, jestem do twojej dyspozycji. – Posłał Kaiowi uśmiech. Kai nie mógł się powstrzymać i odwzajemnił uśmiech.
Po pewnym czasie ból ustąpił na tyle, że Kai był w stanie usiąść. Spojrzał na Przywódcę Fechmistrzów Wody. – Witaj, nazywam się Kai i jestem diabłem wcielonym.
Ku jego zdziwieniu, poważna mina Suho przerodziła się w szeroki uśmiech. – Miło mi cię poznać, Kai – odpowiedział. – Jestem Suho i wydaje mi się, że niestety nie mam żadnego imponującego przydomka jak „diabeł wcielony”. Choc mój nauczyciel etykiety zawsze mnie nazywał niezdarnym pawianem, więc może to się liczy.
Kai zaśmiał się słabo. – Myślę, że się nada.
Suho zbliżył się do łoża, jego twarz znowu przybrała poważny wyraz. – Przykro mi, że to cię spotkało – wymamrotał. – Gdyby to ode mnie zależało, czy oprawcy zostaliby ukarani, upewniłbym się osobiście, że zostali.
Kai obmyślał gorzko o tym, że nawet jeśli znajdą tych, którzy mu to zrobili, to nie spotka ich za to żadna kara, nawet jeśli obaj Suho i Kyungsoo tego zażądają. Starszyzna uzna to za niedorzeczne, ponieważ Kai w tym mieście nie jest nawet uznawany za człowieka. Nie był nawet uznawany za zwierze ani własność. Wyśmieją ich.
– W porządku – odpowiedział z westchnieniem – To żołnierze Królestwa Powietrza. Ich obowiązkiem jest być dupkami. Przyzwyczaiłem się już.
– Pozwolę ci odpocząć – pozwiedzał Suho. – Chciałem ci tylko osobiście przekazać, że jestem wdzięczny za twoją chęć pomocy i, że jesteś dla mnie na tak samo wysokim stanowisku jak moi Główni Fechmistrzowie.
– Jestem pewien, że Lord Tao miałby coś do wtrącenia, co do tego. – odpowiedział Kai, ukrywając, jak dotknięty został słowami Suho. – Doceniam twoje wsparcie, Lordzie Suho, ale moja pozycja w tej sytuacji nie jest ani odrobinę ważna, co twoja. Ja jedynie zaoferowałem swoje usługi. Nie jestem aż taki przydatny, jak sobie to wyobrażasz.
Suho uśmiechnął się lekko. – Wszyscy jesteśmy równi. To co w nas przydatne, lub też nie, nie jest tak istotne jak nasze czyny – ostrożnie ułożył dłoń na ramieniu Kaia. – I nie skazywałbym Tao tak szybko, jak ci się wydaje. Jeszcze może cię zaskoczyć.
Kai dostrzegł coś w twarzy Suho, ruch który nie gościł raczej na tej płaszczyźnie. Mrugnął i już go nie było. Zanotował w pamięci, żeby przedyskutować to z Luhanem później, zastanawiając się, czy ten Widział już coś wcześniej związanego z idealistycznym obywatelem Królestwa Wody ostatnio. Czuł się tak, jakby przez chwilę ujrzał starszego Suho, jego twarz nagle pokryła się emocjami i znów zestateczniała. Uśmiech pozostał ten sam. Gdy patrzył jak wychodzi wraz z Uzdrowicielem u boku i pomyślał, że powinno go to rozdrażnić, a jednak poczuł się spokojniejszy.
Kyungsoo wypuścił powietrze, gdy tylko opuścili komnatę. – Lubię Lorda Suho, nie jest politycznie upośledzonym dupkiem.
– Nie, nie wydaje się być taki – stwierdził Kai. Zwiesił nogi z łóżka, podnosząc się. Dalej czuł się nie za dobrze, ale z uleczonymi ranami nie było to już obezwładniające. Spojrzał ponownie na łóżko. – Wow, to strasznie dużo czerwonego. Przepraszam.
– Zadzwonię po nowe prześcieradła – wychylił głowę zza drzwi, by to zrobić, a gdy zamknął je za sobą powiedział: Kamień, papier, nożyce kto śpi na łóżku?
Kai zamrugał zdziwiony. – Ale ja nie zostaję?
– Nie możesz spać na zewnątrz! Jeszcze chwilę temu ledwo się poruszałeś!
Kai przewrócił oczami. – Ta, ale jeszcze chwilę temu wykrwawiałem się. Teraz już wszystko dobrze.
Kyungsoo wpatrywał się w niego. – Żartujesz sobie.
– Nie sądzę – odpowiedział Kai ponuro. – Za kilka sekund zjawi się tutaj służba, by posprzątać ten bałagan, a ty skłamiesz na temat tego, skąd tu tyle krwi. A jeśli powiesz, że mi pomogłeś, to nienawiść, którą tak hodują dla mnie spłynie całkowicie na ciebie. Może nie doświadczysz tego bezpośrednio, bo jesteś z rodziny królewskiej, ale i tak będziesz to odczuwał.
Kyungsoo skrzyżował ręce, prychając ze złości. – Nienawidzę tego miejsca.
Kai posłał mu wymowne spojrzenie, zbierając swoje moce w jedno. – Do widzenia, księżniczko. – spojrzał na Kyungsoo, tylko by zobaczyć, jak parska ze złości. – I dziękuję – dodał, szczerze.
– Ta, nie ma za co – wymamrotał Kyungsoo – Będę tutaj, gdybyś mnie potrzebował.
Kai pokiwał głową i rozerwał się. Dalej był osłabiony, a kiedy wylądował po drugiej stronie, niezdarnie upadł niż stanął. Smoczyca uniosła łeb i cisnęła w niego gorączkowo, mentlnie próbując dowiedzieć się, co się stało. Siła z jaką to robiła sprawiło, że Kai upadł na kolana.
– Przestań, głupia jaszczurko – uderzył w jej bok, a ona przez to wyczytała choć odrobinę. Po chwili położyła przy nim swoją głowę, tak by mógł otoczyć rękoma jej spiczasty róg i przytulić się. – Tak, wiem – powiedział, chwilę później. – Nie jesteś jaszczurką. Przepraszam.
– 8 –
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz