Zodiak –
5
5/30
oryginał: Zodiac
autorzy: black_goose, umbrela
OPIS: Wyrocznia widziała zjednoczoną Dwunastkę. Do Królestw zbliża się wojna. Musimy przygotować się do bitwy.
Niedługo po tym, jak przebudził się Suho, do jego drzwi zapukał sługa,
pilnie mówiąc, że Starszyzna zwołała kolejne zebranie, ponieważ pojawiły się
nowe informacje. Ubrał się w pośpiechu i zbiegł na dół do sali spotkań, bojąc
się, że usłyszy iż Królestwo Ognia zmobilizowało armię i rozpoczyna atak.
Jest za wcześnie, pomyślał. Ostatnio usłyszeliśmy, że wciąż
gromadzą oddziały, nie mogą być już gotowi.
W sali, Kyungsoo siedział na jednym z krzeseł ustawionych w równym rzędzie
pod ścianą. Dłonie miał położone prosto na kolanach. Wyglądał blado i
niepewnie.
– Wiesz, co się stało? – zapytał Suho, siadając obok niego.
– Nie – odpowiedział Kyungsoo – Chcieli zaczekać, aż zbiorą się wszyscy.
Suho starał się nie wiercić, gdy wszyscy czekali. W końcu generałowie i
arystokraci z wolna napłynęli do środka, a ogromne drzwi zamknęły wszystkich w
środku. Suho był zaskoczony, widząc Baekhyuna, stojącego z głową spuszczoną w
dół, tuż obok drzwi. Nie miał pozwolenia, by usiąść i nikt nie wydawał się
zwracać na niego uwagi. Przez chwilę myślał, by podejść do niego i porozmawiać,
ale zanim zdążył się zdecydować, jeden ze Starszyzny wstał i rozpoczął
zebranie.
– Właśnie otrzymaliśmy wieści od jednego z naszych szpiegów i zawołaliśmy
to posiedzenie tak szybko, ponieważ
informacje, już teraz, mają kilka dni.
– Zgromadzili armię? Musimy się przygotować do bitwy? – zapytał ostro Suho.
– Jeszcze nie – odpowiedział Starszy, marszcząc czoło, gdy mu przerwano. –
Ale już wkrótce. Wieści mówią, że większość ich najdalej leżących terytoriów
wysłało już swoje posiłki do stolicy i, że przychodzą tam szkolenie wojskowe.
– Większość terenów? – zapytał Suho. – Co z tymi, które się nie zgodziły?
Możemy je przeciągnąć na naszą stronę?
– Tylko jedna prowincja nie wysłała żadnej reprezentacji, a teraz nie
istnieje, tak samo jak inne miasta na granicy Królestwa Ognia.
– Tak jak powiedział nam sługa – odezwał się inny z rady.
– Baekhyun – wtrącił Tao, ze swojego zwyczajowego miejsca, niedaleko stołu
Starszyzny.
Zapanowała krótka cisza. Suho patrzył.
– Tak. On.
– Więc? – powiedział delikatnie Kyungsoo, wstępnie. – Królestwo Ognia
zniszczyło je, bo odmówili chęci pomocy?
– Możemy tylko się tego domyślać. Nie mamy informacji kto, lub co
zniszczyło miasto. Jednego dnia tam było, a następnego tlił się już tylko dym.
– Ale – zaczął Kyungsoo, patrząc na
Baekhyuna – zrobiliby to? Czy to normalne?
Baekhyun potrząsnął głową, zaczynając otwierać usta, ale jeden ze
Starszyzny uciszył go. – Nie ma potrzeby zwracać się do niewolnika, powiedział
nam już wszystko, co wie.
– Baekhyuna – Tao wtrącił ponownie, trochę mocniej. – I ja chciałbym
usłyszeć, co ma do powiedzenia.
Baekhyun wyglądał na lekko przestraszonego, ale Suho nie mógł go za to
winić. Spojrzał na Kyungsoo. Zanim się odezwał: – Jeden jedyny raz, kiedy
słyszałem o takim zjawisku, to wtedy, kiedy grozili oni rebelią, ale jestem
pewien, że nigdy wcześniej nikt nie został tak ukarany przez to, że sprzeciwił
się stolicy. Nasz rząd jest surowy, ale nie do tego stopnia.
Kyungsoo ponownie usiadł. – To wszystko jest chore.
– Czy – Baekhyun odezwał się przyciszonym głosem. – Czy wiecie, jakimś
trafem, jaka to była prowincja?
Jeden z rady spojrzał na kartki papieru, leżące przed nim na stole. –
Terytorium Błyskawic – odpowiedział. – Na wschodzie.
– Och–- skomentował Baekhyun, jakby coś właśnie stało się
oczywiste, zanim zamknął na dobre usta i spuścił wzrok.
– Baekhyun? – zaczął delikatnie Suho. – Wiesz coś więcej?
– Tylko tyle, że to zrozumiałe że nie chcieli pomóc. Z natury są
niekonfliktowi i nie mają nawet zbyt wielu wojowników.
– To głupie, według mnie, trzeba mieć armię, żeby móc chociażby bronić
swoich terenów – powiedział jeden z generałów podlegających Suho.
– Ich Główny Dowódca Fechmistrzów jest bardzo silny – wymamrotał Baekhyun.
– Nigdy nie potrzebowali zbyt wielu oddziałów, ich dowódcy są silniejsi od
tych, którzy są ich sąsiadami – wyjaśnił Baekhyun, milknąc po raz kolejny.
– Dobrze, a zatem – zaczął jeden ze Starszyzny, posyłając mu gardzące
spojrzenie – nawet bez tej jednej prowincji, Królestwo Ognia kontroluje teraz
wiele oddziałów, które mogą nas pokonać. Musimy być przygotowani jeśli chcemy
odnieść zwycięstwo w tej walce.
– A możemy ich pokonać? – zapytał Suho. – Być może powinniśmy
przystąpić do negocjacji. Tak bardzo jak nienawidzę idei oddania im naszych
ziem i nie boję się bitwy, tak wolę uniknąć starcia, gdzie szanse naszej
przegranej są nad wyraz wysokie.
Jeden z jego generałów spojrzał na niego. – Nie powinniśmy uciekać –
powiedział. – Zawsze jest szansa przegranej, nawet jeśli byśmy przewyższali ich
liczebnie.
– Tak – wymamrotał do siebie samego Suho – ale szansa i pewnik to dwie
różne rzeczy.
– Mamy po naszej stronie wybitnych
Fechmistrzów – odezwał się ktoś ze Starszyzny. – Z ich pomocą i wiedzą o Królestwie
Ognia zdobytą od słu—
– Baekhyuna.
– Tak, tak, Baekhyuna. Z wiedzą, jaką może nam dać Baekhyun, sytuacja nie
jest tak beznadziejna.
Tao wyglądał na zadowolonego z siebie, a Suho uważał, że to niesamowite,
jak jego wyraz twarzy mógł się zmienić, kiedy się nie grymasił. Wyglądał prawie
na miłego. – Więc, Nacja Ognia bez dwóch zdań przygotowuje się do bitwy, co to
oznacza dla nas?
– Zintegrujemy nasze armie – odezwał się starszy w stronę Suho. – Będą
razem trenować, by lepiej walczyć jako jedna drużyna. Wyślecie swoich
Fechmistrzów do naszej sekcji treningowej. A co do nas, to zaczniemy
dyskusję nad szczegółową strategią. Musimy być przygotowani do mobilizacji, gdy
nadejdzie taka chwila.
– Na teraz, zawieszamy to zebranie do rana dnia jutrzejszego, kiedy rozpoczną
się treningi.
Suho podniósł się, rozciągając swoje plecy. Kamienne krzesła były po prostu
niewygodne. Kyungsoo stanął obok niego. Wyglądał na zmęczonego, co wywołało
u Suho zmartwienie, czy ten śpi dobrze. – Czy wszystko w porządku,
Kyungsoo?
– Tak dobrze, jak ode mnie oczekują – odpowiedział Kyungsoo, wzruszając ramionami
i lekko się uśmiechając. Suho zamrugał, nie do końca rozumiejąc, co tamten miał
na myśli. – Muszę zejść na ziemię, by trochę poćwiczyć. Zobaczymy się później.
– Entuzjastycznie ukłonił się i wyszedł z pomieszczenia.
– Myślę, że jest zdenerwowany – delikatny głos obok ucha Suho zawibrował
powietrzem. Odwrócił się, by ujrzeć przed sobą Tao, który wychodził. – Musi być
mu ciężko. Jest Fechmistrzem Ziemi na unoszącej się w powietrzu krainie.
Suho był zaskoczony, po pierwsze: odezwał się do niego Tao, po drugie: to,
co powiedział było logiczne. – Nie pomyślałem o tym – powiedział. – Ale
wyobrażam sobie, że ciężko. – Zapamiętał w głowie, by sprawdzić później, co u
Kyungsoo, tak na wszelki wypadek.
Na chwilę zapanowała między nimi cisza, dookoła przemieszczali się ludzie.
Suho spodziewał się, że Tao po prostu odejdzie bez żadnego słowa, tak jak
zawsze, ale zamiast tego dalej stał w miejscu, patrząc na Suho, co wyglądało
tak, jakby czegoś wyczekiwał.
– Czy mogę – zaczął nerwowo Suho – w czymś ci pomóc?
Tao rozejrzał się dookoła siebie. – Tutaj jest zbyt wielu ludzi. Chodź ze
mną.
Skierował się do
drzwi, a Suho lekko westchnął i podążył za nim. Nie mógł się powstrzymać przed
lekkim uśmiechem, choć taki gest w Królestwie Powietrza był zdecydowanie nazbyt
śmiały, a zobaczenie, że Tao zachowuje się normalnie było nieco uspokajające.
Przez chwilę Suho czuł się przez niego zbity z tropu.
Kiedy już byli z dala od miejsca spotkania, idąc w dół oświetlonych korytarzy,
Tao znów się odezwał: – Chciałem przeprosić za swoje zachowanie i przyznać ci
rację, jaką masz.
– Rację? – zapytał Suho, kiedy nie usłyszał nic więcej. – Dotyczącą czego?
– Tego, jak postrzegamy Baekhyuna – powiedział Tao, patrząc na wprost
siebie, tylko nie na Suho. – Błędem z naszej strony było nazywanie go sługą.
Zasługuje na lepsze traktowanie.
– Och – Suho wpatrywał się w twarz Tao, starając się cokolwiek z niej
wyczytać, jednak z marnym skutkiem. – Mogę wiedzieć, co zmieniło twoje zdanie?
– Coś, co powiedział mi przyjaciel – odpowiedział Tao – otworzył mi oczy.
– Chciałbym poznać tę osobę – powiedział Suho, uśmiechając się lekko.
Zastanawiał się, kto z Królestwa Powietrza miał tak otwarty umysł.
Tao zamarł i odwrócił się, by spojrzeć na Suho. – Naprawdę? – zapytał. Było
coś w jego twarzy, czego Suho nie umiał nazwać, coś na kształt bezbronności. To
przypomniało Suho o tym, że Tao, pomimo swojej zewnętrznej aury, nadal jest
bardzo młody, w szczególności jak na Głównego Dowódcę Fechmistrzów.
– Tak? – Suho przechylił głowę, starając się zrozumieć, dlaczego Tao nagle
zaczął się denerwować.
Zaczęli znowu iść, Tao mówiąc delikatnie. – Jest moim przyjacielem od
bardzo dawna. Poznaliśmy się, gdy byliśmy jeszcze dziećmi.
– Czy jest fechmistrzem?
Tao zatrzymał się na chwilę, zanim odpowiedział: – Tak, ma moc.
Wyczuł drugie dno w odpowiedzi Tao, to że jego przyjaciel miał moc nie
oznaczało, że automatycznie był on Fechmistrzem. Zakładam, że był nisko
urodzony. Królestwo Powietrza jest tak strasznie chore na punkcie czystości
krwi, że bardzo często nie pozwalają zwykłym poddanym wejść w progi elity
wojskowej, którą są Fechmistrzowie. Tracą tyle utalentowanych osób tylko
i wyłącznie przez swoją głupotę.
Suho obserwował Tao kątem swojego oka. Był bez wątpienia poddenerwowany.
Suho chciał mu powiedzieć, że to bez znaczenia, czy jego przyjaciel jest nisko
czy wysoko urodzony, że nie będzie go oceniać, ani Tao, za to że się z nim
przyjaźni, ale z tego co dotychczas zaobserwował, to doszedł do wniosku, że
mogłoby to ujść za obrazę. Tao wydawał się być coraz bardziej zdenerwowany, z
chwilą w której byli bliżsi celu, do którego zmierzali. Suho przez cały czas
delikatnie go obserwował. Tao nie powinien być zawstydzony tym, z kim się
przyjaźni, bez względu na ich pochodzenie.
W końcu dotarli do drzwi, a Suho rozglądając się mógł stwierdzić, że są w
tej chwili raczej na obrzeżach miasta. Tao zapukał, a po chwili drzwi otworzył
wysoki mężczyzna z twarzą prawie tak gniewną jak twarz Tao. Zmarszczył czoło i
powiedział: – Taoz… - zająkał się, gdy dostrzegł Suho. – Lordzie Tao.
– Możemy wejść? – zapytał Tao i mimo to przepchnął się obok mężczyzny i
wszedł do środka. Ten westchnął jedynie i ustąpił Suho miejsca, zamykając
drzwi, gdy już wszyscy byli w środku.
– Lordzie Suho – odezwał się Tao – to mój przyjaciel Wu Fan, ale woli gdy
woła się do niego Kris. – Tao skręcał palcami jedną z szarf od stroju. Kris ze
spokojem przyglądał się całej tej sytuacji. – Kris, oto Najwyższy Fechmistrz Królestwa
Wody, Suho.
Kris już chciał się ukłonić, kiedy Suho wyciągnął przed siebie dłoń i po
chwili Kris wymienił się z nim uściskiem. Tao zdawał się odetchnąć po tym
geście, ale Suho nie wiedział dlaczego. Zapanowała cisza, Suho spojrzał w
stronę Tao, który nerwowo błądził wzrokiem po wszystkich przedmiotach w
pomieszczeniu i zerkał na Suho, jak gdyby ten miał nagle zaatakować. Tao w
zasadzie stał lekko wysunięty pomiędzy Krisem a Suho, jakby chciał go bronić i
to było odpowiedzią.
On nie jest zdenerwowany dlatego, że jako Najwyższy dowódca fechmistrzów
przyznaje się innemu dowódcy, że przyjaźni się z kimś nisko urodzonym. Boi się,
że będę traktować z góry i wyśmiewać Krisa. Suho
zamknął na chwilę oczy i uśmiechnął się.
– Naprawdę bardzo się cieszę, że cię poznałem – powiedział, starając się
brzmieć jak najbardziej szczerze. – Tao mówił, że przeprowadziłeś z nim, ugh,
rozmowę o terminologii, jakiej używano na spotkaniach. Byłem bardzo ciekaw, kto
z Królestwa Powietrza ma tak bardzo wysunięte spojrzenie na przyszłość i świat.
Tao prychnął, a Suho za późno się zorientował, że zasugerował że Tao nie
był taki elokwentny jak Kris. Ale po tym właśnie Kris zaśmiał się, ledwo
unosząc kąciki ust.
– Potrafimy być bardzo wyniośli, uważamy na formalności. – Potarł czoło Tao
wierzchem swojej dłoni, łatwość z jaką wykonał ruch sugerowała, że robił to
bardzo często. – A skoro mowa o formalnościach, czy napijesz się herbaty?
– Tak, poproszę – odpowiedział Suho z uśmiechem, na co Kris obdarzył go
spojrzeniem, które nie było do końca wesołe, ale wystarczająco miłe i wskazał
ręką, by Suho spoczął. Tao dalej zdawał się nie być pewnym, czy Suho wciąż
będzie miły, ale również usiadł, z wahaniem, jakby był gotowy do skoku w
obronie. Kiedy Kris nalał herbaty i podał im czarki, Tao lekko się rozluźnił, a
jego ramiona przestały być spięte.
– Słyszałem, że podróż z Królestwa Wody tutaj zajęła kilka dni – zaczął
Kris, kiedy Suho delikatnie dmuchał na napar, by choć trochę go ostudzić. – Nie
wyobrażam sobie siedzieć w zamkniętej przestrzeni przez długi czas.
Suho uśmiechnął się; Królestwo Powietrza wydaje się miało awersję do
czegokolwiek, co może ich ograniczać i jest zamknięte. Nie tolerują też, co
spostrzegł, rogów i kantów w ich budownictwie. – Armia Królestwa Wody i tak
mieszka w małych barakach – powiedział. – Gorzej było z chorobą morską.
– Przepraszam – przeszkodził Tao – ale czy będzie problemem, jeśli zdejmę
te szaty?
Kris przewrócił oczami. – Jeśli już musisz – powiedział – i tylko jeśli nie
przeszkadza to Lordowi Suho.
– Nie ma problemu? – Suho nie bardzo wiedział, czy obowiązywała jakaś
kulturowa zasada zdejmowania ubrań przez Tao, ale od zawsze uważał, że ich
szaty wyglądały na niewygodne. Sądząc po westchnięciu ulgi po tym jak Tao zdjął
warstwę wierzchnią i pozostał w białej koszuli i bawełnianych spodniach, też
poczuł się lżej.
Kris patrzył się na niego lekko protekcjonalnym spojrzeniem i Tao zwinął
jedną z jego szarf i rzucił nią Krisowi w twarz. – Gdybyś też musiał to nosić,
to byś mnie zrozumiał. – Odgryzł się w lekko drażliwy sposób i Suho nie mógł
się powstrzymać i roześmiał się.
Kris zgarnął szarfę ze swojego ramienia z przerysowaną gracją i upuścił ją
na stolik obok. – Nie widzę, żeby Lord Suho się rozbierał.
– Lord Suho nie ma na sobie szat wyhaftowanych sumakiem jadowitym udającym
srebrne nici. – Potem Tao spojrzał poważnie na Suho. – Chyba że o tym nie wiem,
to wtedy przepraszam, jeśli się mylę.
– Zero sumaka jadowitego – zapewnił go Suho – choć futro czasami staje się
naprawdę irytujące. – Tao uśmiechnął się, prawdziwym i szerokim uśmiechem, na
co Suho nie mógł się powstrzymać i odwzajemnił gest.
Czuł, że Kris go obserwuje i na sekundę, zanim znów spojrzał w czarkę ze
swoją herbatą, posłał mu przelotne spojrzenie. Jego zamiary wypisane były na
twarzy, Suho uważał, że nie miał powodu do obaw. Tao nie był też sztywniakiem,
zamkniętym w sobie idealnym obywatelem Królestwa Powietrza, za jakiego Suho go
uważał. Co więcej miał ciche przeczucie, że w przyszłości zostaną przyjaciółmi.
Kyungsoo miał na wpół zamknięte oczy, kiedy gondola schodziła na dół.
Jakimś sposobem zjazd w dół był o wiele gorszy. Widok tego jak ziemia powoli
się do ciebie zbliża, podczas gdy tak naprawdę to siła jednej osoby utrzymywała
cię ponad nią. Wypuścił westchnienie ulgi, gdy gondola dotknęła zbitej ziemi i
jak najszybciej wyskoczył z niej, gdyby przypadkiem od razu chcieli odlecieć
cały czas z nim na pokładzie.
Spojrzał w stronę lasu, do którego wkroczył ostatnim razem, zanim odwrócił
się i zdecydowanie udał w przeciwną stronę, gdzie było małe wzgórze. Był
pewien, że było to wzgórze, a nie smok, bo pokryte było trawą, a z
pewnością smok nie jest w stanie tak się zakamuflować. Chyba. Miał szczerą
nadzieję że tak właśnie jest, bo bardzo się starał, by już nigdy więcej nie
wpaść na Księcia Cieni. Nie widział go od tamtego feralnego dnia na łące, ale
słyszał, że ktoś widział jak kręci się niedaleko ratusza, czasami w
towarzystwie swojego smoka. Kyungsoo nie bardzo wiedział, jak udaje mu się
robić z tym ogromnym smokiem wszystko po cichu, ale najwyraźniej jest jakiś
sposób.
Zatrzymał się u podnóża wzniesienia i za pomocą niewielkiej ingerencji jego
mocy zamienił zbocze w kamienne schody, by z łatwością wejść na szczyt.
Wchodząc, stopnie za nim z powrotem pokrywały się trawą, zostawiając jedynie
wąskie rozdarcia, co jako jedyne mogło wskazywać na jego obecność. Przeszedł
połowę drogi zanim zatrzymał się i odkręcił, by spojrzeć na rozciągający się
krajobraz dookoła niego.
Wiedział, że Królestwo Powietrza ma ogromne niziny i nie jest tak górzyste
jak jego ojczyzna - dostrzegł to podczas swojej podróży do stolicy - ale w tym
momencie i jego położeniu, wywarło to na nim niemałe wrażenie. Wzgórza
wyglądały jak niewielkie załamania na płaszczyźnie, zupełnie inaczej niż to do
czego był przyzwyczajony. Wyjście główną bramą z Kapitolu w jego królestwie oznaczało
spotkanie z inną górą. Tutaj mógł dostrzec kanał, który prowadził do oceanu,
tam, gdzie nie sięga wzrok.
Kyungsoo skupił się na stercie kamieni w oddali, zanim skoncentrował swoje
zmysły fechmistrza i wysłał sygnał w ziemię, czując przez glebę pomiędzy nim a
kamieniami, jak przepływa energia wzdłuż synaps. Zajęło chwilę, zanim dotarł
umysłem do kamieni. Uśmiechnął się mimowolnie, kiedy zorientował się, że jego
zmysły mogą dosięgnąć tak daleko, w takim razie nie ma wątpliwości, że jego moc
ma jeszcze większy zasięg.
Pozwolił sobie na głęboki wdech, zanim podniósł stopę i uderzył nią o
podłoże, wysyłając tym samym skoncentrowany poryw jego mocy w stronę kamieni.
Ziemia zadrżała, a rosnące na drodze drzewa zatrzęsły się, gdy po ich
korzeniach przebiegł sygnał. Sekundę później kamienie rozpadły się na pół w
wybuchu kurzu. Kyungsoo uśmiechał się coraz szerzej, gdy kurz opadał na ziemię.
– Nieźle – odezwał się głos za nim.
Kyungsoo pisnął i szybko się odwrócił. Za nim stał Kai ze skrzyżowanymi rękoma
na swojej piersi i lekkim uśmiechem na twarzy. Jego wzrok spoczywał na rozbitych
kamieniach w oddali. – Jak długo tutaj jesteś? – sapnął Kyungsoo.
– Niedługo – powiedział Kai, wzruszając ramionami. – Od kiedy zamierzałeś
zniszczyć te kamienie, mniej więcej. Wiesz jak daleko może sięgnąć twoja moc? Większość
zdolności fechmistrzów słabnie przy takich odległościach.
– Nie za bardzo miałem możliwość, żeby spróbować trenować moce na odległość
– odpowiedział słabo Kyungsoo.
– Powinieneś poćwiczyć – zasugerował Kai.
Właśnie to chciałem robić, zanim mi nie przeszkodziłeś, pomyślał Kyungsoo. Zmrużył oczy na Kaia zanim odwrócił się w
poszukiwaniu kolejnego głazu, na którym by mógł się skupić. Znalazł jeden,
trochę bardziej wysunięty od poprzedniego celu, ale kiedy próbował dotrzeć do
skały zorientował się, że jest zbyt rozproszony obecnością Kaia, by mu się to
udało. Rzucił nerwowe spojrzenie przez ramię, by sprawdzić, czy chłopak wciąż
tam stoi. I rzeczywiście stał tam dalej, z wysuniętym biodrem i skrzyżowanymi
ramionami, czekając. Kyungsoo wymamrotał coś pod nosem o wścibskich ludziach i
uderzył znów stopą w ziemię, wysyłając wiązkę mocy w stronę głazu. Sygnał nie
dotarł jakoś daleko, rozmywając się tuż w połowie drogi do celu. Kyungsoo nawet
nie spodziewał się, że promień by tam dotarł.
– Denerwuję cię? – zapytał Kai, odrobinę za blisko. Kyungsoo odsunął się o
krok, a lekki uśmiech Kai zadrżał na chwilę. – Mogę sobie pójść, jeśli chcesz.
Kyungsoo nie bardzo wiedział, czy mówienie Mrocznemu Jeźdźcy, żeby sobie
poszedł było rozsądnym posunięciem. Nadal nie wiedział, czy Kai miał siłę
sprawiania innym bólu i jeśli uraziłyby go w jakiś sposób, może Kai chciałby
się odpłacić. Kyungsoo otworzył usta, by odpowiedzieć, nie bardzo wiedząc, co
dokładnie chce powiedzieć, przez co wymamrotał coś niezrozumiałego.
– To nie była żadna odpowiedź – powiedział Kai z uśmiechem. – Wydajesz
najdziwniejsze odgłosy, jakie słyszałem.
Kyungsoo zarumienił się. Rzeczywiście, miał w zwyczaju wydobywać z siebie
przeróżne, dziwne odgłosy, kiedy był w pobliżu Księcia Cieni. Całe to
piszczenie. Coś takiego nie bardzo ułatwia sprawę w zbudowaniu sobie reputacji
przerażającego Fechmistrza Ziemi. Było jeszcze gorzej, jeśli pamiętać, że w
dodatku był jedynym reprezentantem Królestwa Ziemi. – Zawstydzasz mnie.
– To dobrze, w końcu jestem Mrocznym Prześladowcą – powiedział Kai – i
byłbym bardzo słaby, gdybym nie onieśmielał ludzi.
– To dlatego sprawiłeś mi tak ogromny ból głowy ostatnim razem? – zapytał
Kyungsoo, od razu chcąc odgryźć sobie język. Nie chciał powtórki z rozrywki.
Kai skrzywił się. – Nie – powiedział. – To był… To był smok. Przepraszam.
Kyungsoo zmrużył oczy, niedowierzając. – Twój smok może sprawiać ludziom
ból głowy?
– Nie do końca. To się nie powtórzy, obiecuję. – Jego ton głosu był
stanowczy. – Dzisiaj jestem sam, tak na wszelki wypadek.
Kyungsoo nigdy nie słyszał o tym, by smoki miały jakieś ukryte moce,
pomijając oczywiście zianie ogniem. Ale cóż, niewiele w sumie było wiadomo o
smokach w ogóle. Z reguły to uciekały w popłochu, gdy tylko widziały
człowieka. Kyungsoo w końcu tylko niepewnie kiwnął głową.
Kai usiadł po turecku na trawie. – Ktoś wie, że jesteś tutaj na dole? –
zapytał. – Czy uciekasz tak sobie?
– Przyszedłem tu potrenować – zauważył Kyungsoo. – Nie uciekłem.
– Jasne – odpowiedział Kai. – W sumie to nie jestem już obywatelem
Królestwa Powietrza, więc możesz sobie na nich narzekać ile chcesz. Wiem jacy
są.
Kyungsoo przez chwile się wahał zanim otworzył usta: – Są tacy wyniośli.
Mówią tak nienaturalnie i sztucznie. Nie jestem przyzwyczajony do takiej
etykiety, a jestem księciem. Chyba obraziłem dzisiaj trzy osoby, bo
użyłem złego przywitania.
– Przyzwyczaisz się – powiedział Kai – My— Królestwo Powietrza od małego
szkoli dzieci w dziedzinie formalności i etykiety, po prostu musisz nadgonić
materiał.
– Nie, to nie o to chodzi – Kyungsoo poczuł jak cała frustracja zaczyna w
nim wrzeć. – Wesz, że nazywają Baekhyuna “niewolnikiem”? Baekhyuna! Ukochanego
Feniksa! To niedopuszczalne!
– Tak – odpowiedział Kai, nagle bardzo delikatnym głosem. – Tacy właśnie
są. Wszystko musi mieć swoją właściwą nazwę – westchnął, drapiąc się po karku.
– Wszystko na właściwym miejscu.
Kyungsoo spojrzał w dal, za wzgórza. – Nie pasuję tutaj. – Naprawdę tak się
czuł, piąte koło u wozu, niedopasowany, chciał już wracać do domu. Jedyna
rzecz, jaka go przed tym powstrzymywała to fakt, że wtedy potwierdziłyby się
słowa jego ojca; Nie było niczego, co mógłby im zaoferować, czego Królestwo
Powietrza już nie miało.
Kai roześmiał się, przerażający umniejszający sobie dźwięk. – Wiesz w ogóle
z kim rozmawiasz?
Kyungsoo zassał powietrze bo w rzeczywistości z tej frustracji zapomniał
z kim rozmawia. Nagle przestraszył się, że mógł powiedzieć coś, czego nie
powinien.
– Powinienem już iść – powiedział w pośpiechu Kyungsoo. Wzrok wbił w
ziemię.
Kai podniósł się. – Nie. Musisz trenować, czuć ziemię. Może pomoże ci też
zasnąć. Pójdę już.
Kyungsoo zachłysnął się. – Skąd wiedziałeś, że nie śpię za dobrze?
Kai wywrócił oczami. – Nawet głupiec by się zorientował. Fechmistrz Ziemi
na unoszących się wyspach. No i wyglądasz jak gówno. – Kyungsoo znowu zrobił
głupi dźwięk. – A tak poza tym, to przyszedłem tutaj, żeby – przerwał,
marszcząc brwi.
– Żeby? – naskoczył Kyungsoo – Żeby co?
– Nie wiem – Kai otrzepał swoje szaty, zrzucając na ziemię trawę. –
Ale wiedz, że nie zamierzałem uwolnić żadnej piekielnej klątwy przeciwko tobie
– Kai złączył swoje spojrzenie z Kyungsoo – nie jestem diabłem.
– Jesteś Znikającym w cieniu – wymamrotał Kyungsoo, a Kai przymknął oczy.
– To prawda – odkręcił się i zniknął. Kyungsoo nie wiedział, jak ma to
opisać, dziwny ruch, a potem go nie było, powietrze w tym miejscu było
poszarpane.
– Ale – mówił do rozerwanej czasoprzestrzeni – nie diabłem.
Później, tego samego dnia, Kai wylegiwał się na żywo zielonej trawie,
opierając o swojego smoka. Jej skrzydło rozpościerało się nad nim tworząc
czerwony prześwitujący baldachim, gdy przyćmione promienie słońca przebijały
się przez błonę. Czekał, aż słońce kompletnie zniknie z nieba.
Minęło kilka dni od kiedy przybył i w końcu stwierdził, że minęło na tyle
czasu że Królestwo Powietrza znów zmniejszyła liczbę straży Wyroczni. Wiedział,
że podwoili liczbę, w dniu w którym przybył do królestwa. Nie żeby to zmieniło
jakoś sytuację, straż i tak nie mogła go zatrzymać, ale większa liczba straży,
to większe ryzyko bycia złapanym. Nie bardzo się przejmował idiotami z
Królestwa Powietrza, ale nie chciał, by Luhan dostał reprymendę.
Gdy tylko się ściemniło podniósł się, klepiąc po boku smoka. Zaburczała na
niego, przesyłając ciepłe fale zachęty, za co Kai był jej wdzięczny. Nie
wiedział, czego może się dzisiaj spodziewać. Nie ma pewności, w jakim stopniu
zmienił się Luhan podczas tej rozłąki.
Zamknął oczy, wyczuwając rozszczelnienia w czasoprzestrzeni, a potem w nie
wszedł. Kiedy otworzył oczy był już w ogromnym, białym pokoju. Był urządzony w
wielkich odstępach, kamienne ściany zakłócone jednym oknem, przez które wpadała
minimalna ilość światła księżyca.
Kai spojrzał na łóżko, gdzie widoczna była sylwetka okryta prześcieradłami.
– Luhan – zawołał delikatnie, wiedząc, że chłopak najprawdopodobniej nie miał
jeszcze okazji odpłynąć.
Postać usiadła natychmiast. – Kto tu jest? – zawołał, lekko wystraszony. –
Czego chce— – Urwał, kiedy udało mu się dostrzec Kaia w świetle księżyca. –
Jongin!
Luhan wygramolił się z łoża, rzucając pościel na bok, która omal nie
sprawiła, że wywróciłby się na twarz i pobiegł do Kaia, rzucając mu się w
ramiona, mocno do siebie przytulając. Kai zatoczył się do tyłu, nie
spodziewając się takiego powitania. Po chwili roześmiał się, odwzajemniając
uścisk.
– Dlaczego nie przybyłeś do mnie wcześniej? – zapytał Luhan oskarżycielsko,
jego twarz wciąż wtulona była w ramie Kaia. – Czekałem na ciebie, dlaczego tyle
czasu siedziałeś na Ziemi Kościstej, wiesz, że nie mogę wędrować wzrokiem aż
tak daleko! I jak w ogóle udało ci się zabrać ze sobą smoka!? Jak ma na imię?
To samica, prawda? Gdzie się zatrzymałeś?
– Spokojnie – powiedział Kai, śmiejąc się, starając nie rozpłakać ze szczęścia,
co mu się nie udawało. – Nie mogę odpowiedzieć na twoje pytania, jeśli
wszystkie zadasz na raz i to w taki sposób. – przytulił się policzkiem do
włosów Luhana. Uczucie przytulania kogoś i bycia przytulanym, tak bardzo
nierealne po tym wszystkim. Nawet w jego najśmielszych snach o tej scenie, nie
spodziewał się czegoś takiego.
Luhan ścisnął go jeszcze mocniej. – Dla mnie to tez było bardzo długo.
– Hej, nie ma czytania w myślach, niegrzecznie tak podglądać.
– Nie muszę ci czytać w myślach, żeby o tym wiedzieć – powiedział Luhan, cofając
się z uśmiechem. – Po prostu rozumiem. – Złapał Kaia za nadgarstek, tak by móc
trzymać go za rękę, kciukiem głaszcząc grzbiet dłoni, jakby zapomniał jak to
jest. A może właśnie zapomniał. Kai wiedział, że zasady o dotykaniu Wyroczni są
surowe. – Odpowiadaj na moje pytania.
– Wybierz najpierw na które. – Kai otarł powieki wierzchem dłoni, nie był
dumny z tego, jak są wilgotne.
– Dobrze – powiedział Luhan – podszedł do swojego łóżka i zapalił jedną z
lamp, zanim usiadł. Na jego twarzy malowało się zamyślenie. – Dobrze –
powiedział znowu. – Co robiłeś przez te pięć lat?
– Hej, nie pytałeś o to wcześniej – odezwał się Kai, gdy siadał obok
niego.
– No i co z tego – odpowiedział Luhan, znowu łącząc ich dłonie razem. –
Odpowiedz.
– Sam powiedziałeś już wcześniej – droczył się Kai. – Byłem na Ziemi
Kościstej.
– Tak, ale – zaczął podekscytowany Luhan – po co? Co tam robiłeś?
Trenowałeś?
Kai spojrzał na ich złączone dłonie. – Tak – odpowiedział delikatnie –
trenowałem i szukałem smoków.
– Chyba ci się udało – odpowiedział Luhan z uśmiechem. – Jesteś teraz
poskramiaczem smoków?
Kai roześmiał się. – Nie do końca.
Luhan przekrzywił głowę. – Są niesamowicie mądre, prawda?
– Czasami aż za nadto – wymamrotał Kai. – Rozumie mnie bardziej niż
cokolwiek na tej planecie.
– Jak to? Rozmawiasz z nią? – Twarz Luhana wyrażała zaciekawienie.
Kai zaczął się wiercić, wiedział, że Luhan mógłby to zobaczyć. – W
pewnym sensie – powiedział.
– Spokojnie – powiedział Luhan, zamykając jego dłoń pomiędzy swoimi. –
Możemy porozmawiać o czymś innym, jest tyle rzeczy, o które chcę cię zapytać.
Kai poczuł, jak łzy chcą się wydostać spod jego powiek. – Dziękuję –
powiedział.
– Wiesz cokolwiek o wojnie? – zapytał Luhan. Opierał się teraz o Kaia i
bawił jego palcami. – Nikt nie chce mi niczego powiedzieć.
– Tylko trochę – odpowiedział Kai. – Podsłuchiwałem – uśmiechnął się
zadziornie.
– Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią – odpowiedział Luhan,
uśmiechając się. Kai wziął głęboki oddech, starając się kontrolować siebie. Tak
wiele się pomiędzy nimi zmieniło, tak wiele się zdarzyło, tak wielu próbowało
zniszczyć ich przyjaźń. I tak bardzo był wdzięczny za teraz, przypomnienie
tego, jak było kiedyś, że Luhan zawsze będzie wiedział, kim jest.
Kai odchrząknął, chcąc usunąć narastającą gulę w gardle. – Nikt tak do
końca nie wie, co się stało Królestwu Ognia. Jedyne co jest pewne to fakt, że
gromadzą armię i przygotowują się do wojny. Nie kontaktują się z nikim,
taktycznie niszczą własne miasta, by odciąć się od wroga.
– Widziałem – wymamrotał Luhan – trochę. To było okropne.
Kai skinął głową. – Nie wiemy o co im chodzi. Znaczy, oni nie mogą.
Nie do końca jestem włączony w obrady.
– Co i tak nie przeszkodziło ci, żeby uczestniczyć w nich na swój sposób –
powiedział Luhan dokuczliwie. – A co z resztą królestw? Jakie są?
Kai zastanowił się. – Raczej takie, jak sobie to wyobrażałeś. Królestwo
Wody przybyło z prawie wszystkimi oddziałami swojej armii, zaś Królestwo Ziemi
przysłało zaledwie jednego Fechmistrza – prychnął.
– Opowiedz mi o Fechmistrzu Ziemi – wymamrotał Luhan.
Kai wzdrygnął się. – Po co?
– Bo ci się podoba. – Kai szybko wyrwał dłoń z uścisku Luhana, na co Luhan
westchnął głośno. – W porządku, zmiana tematu. – Zajęło mu minutę zanim znów
się odezwał: – Wiem, że widziałeś się z Sehunem.
– Tak – odpowiedział Kai po przerwie. – Przybył, by mnie przywitać. Chciał
wiedzieć, po co tu przybyłem.
– Jak on się czuje? Nie rozmawia ze mną już tak, jak kiedyś.
– Nazywał cię Wyrocznią zamiast twoim imieniem – powiedział Kai potrząsając
głową. – Wyprali mu mózg.
– Piorą mózg każdemu, Jongin – odpowiedział spokojnie Luhan. – Dla Sehuna
to też bardzo trudne. Nie jest złą osoba. Proszę, nie myśl o nim źle.
– Nie myślę tak – zaprotestował Kai – tylko to… frustrujące.
Luhan roześmiał się subtelnie, trochę cierpko. – Wiem, wierz mi. Jestem
zamknięty w tej wieży od lat. Myślą, że mnie tak chronią, ale ta izolacja –
przerwał – jest okropna – wyszeptał. – Nie tak zła jak to, co zrobili z tobą, ale
wciąż okropna.
– Tylko dlatego, że to nie ten sam sposób to wcale nie oznacza – wymamrotał
Kai, przeczesując dłonią włosy Luhana – że nie jest tak samo okropne.
Luhan zwinął się w kulkę u boku Kaia. Zapadła cisza, wygodna, na
przemyślenia. Luhan dalej bawił się palcami Kaia, kiedy ten wpatrywał się w
widok za malutkim oknem, usytuowanym wysoko w ścianie.
– Chcesz stąd wyjść? – zapytał nagle Kai.
Luhan odsunął
się lekko – Co?
– Mogę zabrać cię na zewnątrz – zaczął podekscytowany Kai. – Mogę cię
teleportować razem ze sobą, to nie jest trudne, robie tak czasami ze smokiem.
Luhan sapnął. – Nie miałem pojęcia, że potrafisz coś takiego. Możesz
przenieść całego smoka?
– Nie, połowę. – Kai wywrócił oczami. – No proste, że całego. Mogę cię stąd
zabrać, jeśli tylko chcesz.
Luhan zawahał się. Kai dostrzegał pragnienie i nadzieję na całej jego
twarzy. Ale nagle uczucie zniknęło i zastąpił je fałszywy uśmiech. – Przepraszam
– zaczął – jestem bardzo zmęczony. Nie sądzę, bym miał teraz na to siłę.
Kai skinął głową. – Rozumiem – zawahał się przez chwilę, ale przyciągnął
Luhana do siebie, by go mocno przytulić. – Ale pamiętaj, że moja propozycja
jest cały czas aktualna.
Luhan odwzajemnił uścisk. – Dziękuję.
Kai odsunął się. – Odpocznij. – Zanim wstał z łóżka delikatnie musnął
swoimi wargami czoło Luhana. – Niedługo znów cię odwiedzę.
– Będę czekać – powiedział cicho Luhan, chwilę po tym Kai rozerwał
powietrze i znów stał naprzeciwko swojego smoka.
Wysłała mu sygnał zaciekawienia, a on próbował ją uspokoić, bo poszło o
wiele lepiej, niż mógł sobie wymarzyć, ale nie był w stanie się pozbierać.
Upadł na ziemię i zwinął się w kulkę, zaczynając płakać, trzęsąc się z emocji.
Ułożyła się obok niego, przykrywając go opiekuńczo skrzydłem.
– Jestem szczęśliwy – wyrzucił z siebie, płacząc, starając się wysłać jej
swoje emocje, by wiedziała, że nie musi nikomu urwać głowy.
Odpowiedział mu, że wie, ale to wcale nie oznacza, że nie potrzebował jej
opieki.
Oh Pauline®
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz