Zodiak
– 4
4/30
oryginał: Zodiac
autorzy: black_goose, umbrela
OPIS: Wyrocznia widziała zjednoczoną Dwunastkę. Do Królestw zbliża się wojna. Musimy przygotować się do bitwy.
Odgłos kroków służby Luhana były dla
niego już na tyle znajomym dźwiękiem, że musiałby z trudnością go pomylić z
hałasem z zewnątrz. Szedł najwolniej jak tylko potrafił, ale nie obijając się,
a raczej korzystając z okazji, by móc patrzeć przez każde, wysokie okno, które
mijał, idąc jasnym korytarzem. Jego własny pokój miał zaledwie jedno okno i to
niewielkich rozmiarów. Dzisiejsze niebo zdobiły małe, białe chmury, które były
swego rodzaju znakiem nadchodzącej, złej pogody. Marzył, by móc wyjść na
zewnątrz i poczuć pogodę na własnej skórze.
Skręcając za rogiem zauważył znajomą
twarz i krzyknął radośnie: – Sehun! – Przyśpieszył trochę, zbliżając się do
chłopaka. – Tak dawno cię nie widziałem.
Sehun wydawał się być lekko zdziwiony, lecz
skłonił głowę. – Wyrocznio – wymamrotał z szacunkiem.
Luhan czekał, aż ten z powrotem
podniesie głowę. Żołnierz tego nie uczynił. – Sehun – powiedział cicho Luhan –
możesz unieść swoją głowę, wiesz o tym.
Oczy Sehuna momentalnie powędrowały w
górę, ale chwilę potem znów patrzył w podłogę. – Żołnierze mojego stopnia nie
powinni patrzeć na ciebie zbyt długo.
– Jesteś moim przyjacielem – powiedział
delikatnie Luhan. – Możesz na mnie patrzeć. Daję ci moje pozwolenie.
Sehun wyglądał, jakby wciąż się wahał.
Pozwolenie Luhana było sprzeczne z rozkazami, jakie dostał. W końcu,
wyprostował się, unosząc swoją twarz, udając, że patrzy na Luhana, tak naprawdę
unikając jego spojrzenia.
Luhan powstrzymał westchnięcie, widząc
pulsujące kolory skrępowania wokół Sehuna, których zapomniał zablokować. Nie
chciał, by Sehun czuł się przy nim ani odrobinę bardziej niekomfortowo, więc
odpuścił. – Jak mają się sprawy na froncie? Nikt mi nie chce nic powiedzieć.
– Nie posiadam zbyt wielu informacji.
Nie mam prawa.
– Ale słyszałem, że Królestwo Wody już
tutaj jest, to prawda? – zapytał Luhan, chcąc się dowiedzieć czegokolwiek. –
Spotkałeś ich? Jacy są?
Oczy Sehuna na chwilę wróciły do jego
twarzy, niewielkie zdziwienie unosiło jego brwi. – Takie zewnętrze sprawy nie
powinny zaprzątać twoich myśli, Wyrocznio.
– Uważam, że moje myśli od czasu do
czasu mogą zrobić sobie taki spacer, jak ja teraz – powiedział Luhan,
uśmiechając się delikatnie. – A co z Jonginem? Spotkałeś się z nim?
Luhan nie potrzebował kolorów, by
zauważyć, że Sehun poczuł się tym pytaniem skonfundowany. Ale były tam, rażące,
kręcące się gęsto wokół jego osoby. Były tak silne, że Luhan nie mógł ich nawet
zablokować. – Tak, widziałem Mrocznego Jeźdźca – powiedział szorstko Sehun.
Z twarzy Luhana znikł uśmiech. – Czy wszystko
z nim w porządku? – zapytał troskliwie.
Blady odcień zielonej żółci zazdrości
wystrzelił wokół Sehuna jak z bicza strzelił i tak samo szybko uspokoił się. – Pomijając,
że przez lata był na Ziemi Kościstej, to ma się całkiem dobrze. – Pauza. Twarz
Sehuna zmarszczyła się. – Byłoby nam o wiele łatwiej, gdybyś wspomniał, że
przybędzie ze smokiem, Wyrocznio.
– Pozwól mi się cieszyć tym, czym mogę,
Sehun – powiedział Luhan, uśmiechając się do niego. – Czy reakcja innych była
zabawna?
Pojawił się delikatny, brzoskwiniowy
błysk, wychodzący teraz z Sehuna, niesamowicie jasny, co zastanawiało Luhana, kiedy
chłopak mu odpowiadał. – To zależy, jeśli według ciebie Starszyzna, która
dostaje apopleksji jest zabawne.
Luhan wybuchł śmiechem, natychmiast
zasłaniając usta rękawem. – Och, ale chciałbym to zobaczyć – powiedział,
wzdychając.
– Wyrocznio – odezwał się Sehun, po czym
zamilkł.
– O co chodzi?
– Czy znasz przyczyny, dla których Mroczny
Jeźdźca tutaj powrócił?
Luhan zaprzeczył ruchem głowy. – Widzę
tylko zdarzenia – powiedział. – Nie mogę spotkać się z Kaiem, tak więc nie
wiem, dlaczego wrócił. – Uśmiechnął się, przechylając w bok głowę. – Ale jestem
pewien, że możemy mu zaufać.
Sehun jęknął. – Książę Cieni nie jest
już tą samą osobą, którą znaliśmy i z którą się przyjaźniliśmy, Wyrocznio.
Tamtej osoby już nie ma.
Luhan uśmiechnął się do niego delikatnie.
– To dobrze – powiedział. – Osoba, którą znaliśmy była zbyt zraniona, by móc
funkcjonować.
Sehun znowu odwrócił wzrok, a Luhan
dostrzegł ból, poczuł go też w sobie. Nie tylko Kai został zraniony 5 lat temu.
Luhan widział, jak bardzo zraniony został Sehun, tracąc swoich dwóch
najlepszych przyjaciół. To było o wiele bardziej dotykające, chodź to Kai był dosłownie
rozdzierany w pół.
– Wyrocznio – wyszeptał służący, nisko
się kłaniając. – Musimy iść.
Luhan chciał zaprotestować, ale Sehun
już oddawał mu pokłon. Kiedy wstał, ich oczy spotkały się na sekundę i Luhan posłał
mu uśmiech. Brzoskwiniowy błysk, którego nie rozumiał pojawił sie znowu, raził
tak bardzo w oczy, że Luhan musiał powstrzymywać się przed mruganiem. Po tym,
Sehun odwrócił się i odszedł.
Luhan patrzył za nim, dziwiąc się. Ten
kolor, który widział tylko przy Sehunie, zastanawiał go. Nigdy nie miał okazji
dowiedzieć się, co to oznacza, które emocje na to wpływają. Gdyby mógł tego
dotknąć, wiedziałby od razu, ale prawo mu zabraniało. Nikt nie mógł dotykać
Wyroczni i Wyrocznia nie mogła dotykać nikogo.
Luhan westchnął, wracając do swoich
komnat.
Tao dziarsko szedł przed siebie, a na
jego twarzy gościło złowrogie spojrzenie. Być może dzięki temu odstraszy od
siebie potencjalnych rozmówców. Chodził w tych cholernych szatach przez cały
dzień, siedział na nudnych zebraniach i teraz był całkowicie gotowy, by zwinąć
je w kulę i rzucić wprost w twarz Krisa, a potem trenować.
– Tao! – rozbrzmiał głos, o wiele zbyt
radosny. Najwyraźniej nie widzieli jego ponurego wyrazu twarzy, tak więc
odkręcił się, zaszczycając swoją prezencją przybyłych, w nadziei, że jego aura
w nich uderzy, a oni wycofają się w przestrachu.
Zamiast tego, Główny Dowódca
Fechmistrzów Wody uśmiechnął się w przyjaznym geście i powiedział: – Miałem
nadzieję, że cię złapię.
Tao niechętnie przechylił głowę. – Co
było takiego ważnego, że wymaga to mojej uwagi?
Suho wzruszył ramionami. – Słyszałem, że
widziałeś się dzisiaj rano z Wyrocznią – powiedział. – Zastanawiałem się, czy
coś może Widział.
Tao był zaskoczony, wiedział że
Królestwo Wody nie do końca wierzy w moc Wyroczni, dlatego właśnie przepowiednię
o Dwunastce traktowali z początku jako świetny żart. Tao pokręcił nosem. –
Ostatnio nie było żadnych wizji; coś rozprasza Wyrocznię.
– Och – powiedział Suho. – Zdarzało się
to wcześniej?
– Od czasu do czasu – odpowiedział Tao.
– Wizjonerstwo nie jest wcale takie łatwe, jak się wydaje. Nie można Widzieć na
żądanie. – Tao zorientował się, że zaczyna brzmieć zbyt agresywnie, więc
zamknął usta.
Suho kiwał głową, na znak tego, że
zrozumiał. – Cóż, myślę że mamy dobre podłoże informacji i wiemy już dość dużo,
by móc się poruszać, prawda?
– Tak – odpowiedział Tao. – Z tego, co
udało się zgromadzić naszym szpiegom i dzięki informacjom od niewolnika, mogliśmy
poskładać wszystko w jasną całość. Damy radę, zanim Wyrocznia będzie miał
kolejne Widzenie.
– Czy możesz – zaczął niepewnie Suho –
tak go nie nazywać?
Tao zdziwił się. – Wyroczni?
Suho zaprzeczył ruchem głowy. –
Baekhyuna.
– Och – Tao zamrugał, niepewny. Niewolnik
to niewolnik, nie było sensu rozpatrywania takiej drobnostki. Ale pomiędzy
brwiami Suho było zgięcie i Tao przypomniał sobie, że Suho nie podobało się to
określenie już na zebraniu. – Jeśli cię to martwi, to nie będę go tak nazywał w
twojej obecności.
Suho ścisnął usta. – Dziękuję. – Brzmiał
bardziej sarkastycznie niż wdzięcznie.
Tao znowu doszedł do wniosku, że ludność
Królestwa Wody była dziwaczna. Doszedł do tego już trzy razy w ciągu tego dnia,
i wciąż był tą wiadomością zaskoczony. Kiedy cisza zaczęła się przeciągać, Tao
wtrącił: – Czy coś jeszcze?
– Nie – odpowiedział Suho. – Dziękuję,
że odpowiedziałeś na moje pytania.
Tao skinął głową i oddalił się,
zostawiając Suho pośrodku korytarza, patrzącego za nim. Tao wiedział, że był
opryskliwy, prawie niegrzeczny, ale w tym momencie nawet nie umiał się zmusić
do dbania o takie rzeczy. Wiedział, że nacja wody wcale nie jest pewna
koncepcji z Wyrocznią, więc co to w ogóle obchodziło Suho, nie miał zielonego
pojęcia.
W swoich komnatach, Tao szybko się
przebrał, zanim skierował się do sali, gdzie Kris żył wraz ze swoją rodziną.
Kris wydawał się lekko zaskoczony, widząc go tak wcześnie, zwłaszcza w zwykłym
ubraniu. – Chcę iść potrenować – powiedział bez żadnych emocji Tao, zanim adresat
zdążył otworzyć usta. – Chodź ze mną.
Pauza. – Okej – odpowiedział lekko Kris
– poczekaj na zewnątrz. – Zniknął w swoim pokoju na kilka minut, Tao czekał za
drzwiami nie umiejąc pozbyć się grymasu z twarzy. Wiedział, że dopóki nie
pozbędzie się choć odrobiny napięcia w sali treningowej, nie będzie sobą.
Kris wrócił ubrany w zwykłą tunikę,
której używał do treningu mocy fechmistrza. – Chodźmy – powiedział, a Tao
jeszcze bardziej się skrzywił. Kris wyciągnął dłoń i pogłaskał nią czoło Tao. –
Uważaj – odezwał się – dostaniesz zmarszczek.
W koszarach było bardzo tłoczno, co
jeszcze bardziej zdenerwowało Tao. Zbyt wielu ludzi, którzy przystawali,
patrzyli i mamrotali. Zbyt wielu ludzi, którzy mu się kłaniali i kompletnie
ignorowali Krisa. Cieszył się, kiedy dotarł do pustej sali i odciął się od wszystkich.
Po kilku minutach rozciągania swoich
kończyn, Kris odezwał się: – Powiesz mi w końcu, co jest nie tak?
– Nie – odpowiedział Tao. Ogromny
podmuch powietrza za plecami Tao prawie go przewrócił, na co młodszy odkręcił
głowę przez ramię, łypiąc groźnie na Krisa. – Nienawidzę spotkań. Nienawidzę
tego, że muszę być idealnym Dowódcą Fechmistrzów. Nienawidzę tego, że muszę trzymać
rezerwę względem reszty dowódców, by zachować twarz i nienawidzę tego, że nie
wiem, jak dalej mam grać swoją rolę.
– Przy mnie ci się udaje – odpowiedział
Kris.
– To przy tobie – wymamrotał Tao. –
Kiedy jestem z tobą, nikt nie stara się przydzielić moich czynów do tabeli z
rangą od prostacki do chwalebny.
Kris zdawał się być rozbawiony, aż w
końcu wzruszył ramionami. – Możesz zejść odrobinę z formalności, nie musisz grać jak reszta arystokracji. Co
może się stać takiego strasznego? Degradują cię? Założę się, że nikt nawet nie
może cię poprawić. I może, jeśli zaczniesz się zachowywać bardziej jak ty, a
mniej jak Lord Tao, zimny Dowódca Fechmistrzów Powietrza, to nawet znajdziesz
kilku nowych przyjaciół.
– Przyjaciół?
Nikt nie chce się ze mną przyjaźnić. Jedyni ludzie, jacy się do mnie zbliżyli z
takimi ofertami, to ci, którzy mieli nadzieję na podwyższenie swojej rangi.
Kris westchnął. Tao wiedział, że to
dlatego iż Kris zdawał sobie sprawę, że Tao powiedział przed chwilą prawdę. Kilku
z podwładnych Fechmistrzów Tao wykazało chęć przyjaźni z nim, kiedy okazał on
odrobinę swojej szczodrości. Choć byli mniej tolerancyjni od Krisa, albo
przynajmniej na tyle nietolerancyjni, na ile odważyli się przy Tao, co
pokazywało, że interesuje ich tylko wizerunek i natychmiast zostawiali Tao za
sobą. – A co z innymi Fechmistrzami? Z tego, co słyszałem, to nie używają oni
więzi. Potrzebujesz kogoś poza mną, Taozi. Nie możesz się tak alienować.
Tao zaczął szurać stopami, nagle czując
zmęczenie. – Wiem jeszcze mniej niż zazwyczaj o tym, jak grać przy Fechmistrzach
z innych królestw. Nie jestem przyzwyczajony do tego, jak działają. Nie rozumiem ich. – Zatrzymał się,
myśląc o głównym dowodzącym nacji ziemi, który jak do tej pory, to nawet się do
niego nie odezwał, wyraźnie onieśmielony. A potem pomyślał o Suho i jego
wymuszonych próbach rozmowy, dla których Tao nie umiał nawet znaleźć powodów. –
Nie rozmawiałem nawet z księciem Kyungsoo, a Lord Suho jest dziwny. Rozmawia ze
mną o rzeczach, które Królestwo Wody w ogóle nie interesują, jak na przykład
Wyrocznia i denerwuje się z powodu błahostek. Przerwał zebranie, by upomnieć
Starszyznę, aby nie używała słowa „niewolnik”, a przed chwilą poprawił i mnie.
– Królestwo Wody czy też nie –
wymamrotał Kris – mógł mięć rację. Ja też nie lubię tego terminu. Kogo w ogóle
tak nazwałeś?
Tao machnął ręką. – Kochanka Feniksa.
– Baekhyuna.
Tao westchnął, niecierpliwość znowu
zaczęła w niego uderzać. – Tak, jego. Nie rozumiem, dlaczego Lord Suho robi o
to taką straszną sprawę.
– Określenie jest bardzo protekcjonalne
i uwłaczające. – Kris lekko się skrzywił. – I Baekhyun nie jest niewolnikiem,
jego rodzice byli służbą pałacową, a nawet jeśli by nim był… – Kris delikatnie podwyższył ton swojego głosu, kiedy Tao
otworzył usta, by mu przerwać. – Nie daje Ci to, ani nikomu innemu, żadnego
prawa, by traktować go gorzej za rzeczy, na które nie ma wpływu.
Tao nie chciał się o to kłócić. Zgodził
się, by nie używać tego terminu z grzeczności, ale to nie zmieniało faktu, że
Baekhyun był niewolnikiem. Kris musiał domyśleć się, o czym pomyślał Tao, bo
podszedł do niego sztywno, stając z nim twarzą w twarz. – Wiesz, jak mnie
nazywają, kiedy nie ma cię w pobliżu?
Tao zamrugał, cofając się o krok do
tyłu, Kris zrobił krok na przód. – Ja—
– Twoim psem. Syczą na mnie na
korytarzach, pytając ile razy upadam przed tobą na kolana, zanim nawet raczysz
rozważenie rozmowy ze mną. Czasami pytają, czy rozłożę przed nimi swoje nogi,
tak jak to robię przed to—
– Przestań! – krzyknął Tao, przerażony,
pchając Krisa, cofając się o kilka kroków do tyłu, zanim nie uderzył plecami o
ścianę. Zaczęło mu się zbierać na wymioty, ciepło uderzyło w jego twarz, kiedy
pomyślał sobie, co ludzie mówią do Krisa i mocno w to wierzą. – Dlaczego mi o
tym nie powiedziałeś? Mogłem to powstrzymać.
Kris pokręcił głową. – Nie, nie mógłbyś
i próbując to zrobić, zrobiłbyś z siebie tylko idiotę. Czystość krwi w tym Królestwie
jest bardzo ważna, a tak wcale nie powinno być. Nie mogę zmienić ich poglądów,
ale mogę zmienić twoje.
– Nie myślę tak o tobie – powiedział
Tao, będąc na skraju desperacji – nigdy tak nie pomyślałem.
Kris podszedł znowu do niego, a Tao ze
ścianą za plecami nie mógł się nigdzie ruszyć. Patrzył w dół na stopy Krisa,
nie umiejąc spojrzeć mu w twarz. – Wiem – odezwał się Kris, tym razem łagodniej.
– Ale wciąż masz cząstkę ich snobizmu w sobie, czego nie lubię. Przestań mówić
niewolnik.
Tao zmarszczył brwi. – To nie to samo.
– Nie? – powiedział delikatnie Kris, ujmując
Tao pod brodą, tak by móc mu spojrzeć w oczy. – Myślę, że nazywanie mnie psem
jest bardziej trafne, niż Baekhyuna niewolnikiem, skoro nigdy nim nie był. Ja
przynajmniej jestem psem.
– Nie jesteś moim psem.
– W tym mieście, równie dobrze mógłbym
nim być. Krew to nie wszystko, Taozi, nie oceniaj kogoś tylko ze względu na
rodziców, czegoś, czego nie wybieramy. Jesteśmy przez to oceniani przez całe
życie, powinieneś patrzeć głębiej.
Tao przełknął, czując, jak podchodzi mu
do gardła wstyd. Kris zmierzwił mu włosy, nim cofnął się do tyłu, dając mu
trochę przestrzeni. – Przepraszam – wymamrotał Tao.
Kris wydał z siebie dźwięk, by
uświadomić mu, że go usłyszał i tym razem to Tao stał sam sobie, patrząc jak ktoś
odchodzi. I choć Krisa nie było już przez dłuższą chwilę, to Tao nadal opierał
się o ścianę w ogromnej sali ćwiczeń czując się bardzo, bardzo małym.
Chen leżał na koi w swojej celi.
Wcześniej, kajdany na jego nadgarstkach obtarły skórę do żywego, tak więc teraz
mocno krwawił, zostawiając barwę na metalu. Był tutaj trzymany już trzy dni,
bez żadnego jedzenia, tylko z wodą w wystarczającej ilości, by utrzymać go przy
życiu. I utrzymywali go przy nim z jakiegoś powodu. Bili go każdego dnia,
łamali kości, a potem każdej nocy przysyłali uzdrowiciela, by załagodził
najgorsze rany, a następnego ranka zaczynali zabawę od nowa.
Chcieli jego pomocy, ale nie zamierzał
jej im dać, nie teraz, nie po tym wszystkim. Coś było nie tak, takie taktyki
zazwyczaj nie były używane na ludziach z własnej nacji. Chen nie wiedział, jaki
był prawdziwy powód wojny, ale nie podda się im.
Odgłos metalowych kluczy za drzwiami
kazał mu się wyprostować i usiąść, zwisając nogami nad ziemią, czekać aż jego
napastnicy wejdą do środka. Siedział, patrząc na ich twarze. Zastanawiał się, od
jakiej części ciała dzisiaj zaczną. Odkrył, że różni ludzie mają różne
preferencje; strażnik, który stał naprzeciwko niego wczoraj zaczął od palców u
stóp. Było łatwiej niż powinno przygotować się na nadchodzący ból.
– Wstawaj – rozkazał strażnik. Chen
zawahał się, zaledwie sekundę, nim podniósł się, delikatnie stając na stopach,
powstrzymując się przed jęknięciem. Nawet z leczeniem, ból połamanych kości wciąż
był obecny, kiedy się poruszał. – Generałowie są niecierpliwi, zażądali zmiany
środków.
Chen nie mógł powstrzymać ucisku
strachu w żołądku. – Co to oznacza?
Strażnik zignorował pytanie. – To twoja
ostatnia szansa – powiedział. – Zgódź się do nas dołączyć, albo cierp
konsekwencje.
Chen uniósł wyzywająco brodę. – Nie
przestraszycie mnie. Moja odpowiedź jest taka sama jak wczoraj.
– Poddasz się i tak, ale wtedy będzie
już za późno. – Odwrócił się i wykrzyknął do kogoś: – Brać go!
Choć Chen walczył, łatwo go
obezwładniono. Rzucono go na kolana, ciemny worek nakrył mu na głowę, kompletnie
blokował jego obraz widzenia. Po tym, mógł tylko polegać na swoich innych
zmysłach, które i tak były rozproszone przez gruby materiał. Chwycono go pod
pachami po obu stronach, prowadząc w górę schodów, więc mógł się domyśleć, że zabierają
go na zewnątrz. Jeśli się potknął, nie zatrzymywali się, dlatego kilka razy
ciągnęli go, zanim znów poczuł stopy.
Wiedział, kiedy dotarli na zewnątrz,
słońce nie przechodziło przez materiał na jego głowie, ale ogrzewało jego
skórę. Mężczyźni nie rozmawiali ze sobą, więc Chen nie wiedział, co się dzieje.
Domyślał się, że chcą go zabić, ale gdzie go zabierają?
Nagle pod jego nogami i rękoma znalazły
się ręce, które podniosły go z ziemi. Zanim zdążył pomyśleć o przeciwstawieniu
się, został rzucony na coś brzuchem. Pomimo czarnego worka, wciąż mógł wyczuć
zapach konia. Przywiązali go do siodła, tak jak zazwyczaj przywiązuje się
bagaże. Chociaż spodziewał się gorszego, to idea podróży w takiej pozycji
przyprawiała go o dreszcze. Jego klatka piersiowa i brzuch już zaczynały go
boleć, a nie zaczęli nawet się przemieszczać.
Kiedy w końcu ruszyli, mógł dobrze
usłyszeć kilka innych, galopujących wraz z nimi koni. Tępo było wyczerpujące, a
Chen nie wiedział, jak długo już jechali, ale słońce paliło jego skórę, a
klatka i brzuch były poobijane. Ból intensywniał z mijającym czasem, aż w końcu
Chen nie mógł oddychać, krztusząc się pod workiem. Poczuł ostry ból, kiedy
jedno z jego żeber się złamało, nie mogąc uwierzyć, że dało się go zranić
bardziej, niż już to zrobiono. Kiedy złamało się drugie, zemdlał.
Gdy się ocknął, było już ciemno, przez
co myślał, że worek wciąż spoczywa na jego głowie. Zorientował się po kilku
chwilach, że leżał na ziemi, patrząc w zadymione niebo. Poruszył się ociężale
na podłożu, wzdychając z ulgą, gdy nie poczuł żadnego nowego bólu w piersi.
– Ach, oprzytomniałeś? W samą porę –
powiedział jeden z generałów Królestwa Ognia, na co Chen zamrugał. Nie widział
tego mężczyzny od czasu spotkania wojennego, ale oczywiście on musiał być w to zaangażowany.
– Tak dla pewności, twoja rodzina mieszka na wschodzie miasta, tak?
Chen usiadł, patrząc na niego. –
Dlaczego pytasz? – zapytał, orientując się, że było zbyt późno, że to było
potwierdzenie na pytanie żołnierza. Generał uśmiechnął się nikle i odkręcił
głowę. Chen podążył za jego spojrzeniem i zamarł. Wstał o chwiejących się
nogach, zataczając lekko do przodu. Byli na wysokim wzgórzu przy jego mieście.
Rozciągało się ono pod ich stopami.
– Cóż, nie chciałem zabić całej twojej rodziny, potrzebujemy
trochę poddanych, mimo wszystko. – Głowa Chena obróciła się, by spojrzeć na
generała, był całkowicie przerażony. – Ach – powiedział mężczyzna, brzmiąc na
usatysfakcjonowanego. – Wygląda na to, że się zaczęło.
Chen nie chciał patrzeć, ale odwrócił
się w stronę miasta, jego miasta, i
przez kilka sekund nie wiedział, co się miało zacząć. I wtedy zobaczył czerwoną
poświatę na wschodniej części, blisko miejsca, gdzie żyła jego rodzina, cichy
dźwięk krzyków doszedł do jego uszu.
– Co wy robicie? – zapytał Chen, lekko fanatycznie,
nie mogąc oderwać wzroku od poświaty.
– Przekonujemy cię – odpowiedział
generał. Brzmiał, jakby był rozbawiony przez cierpienie Chena.
Kolejne krzyki odbiły się echem i Chen
mógł przysiąc, że znał ten głos. – Proszę, przestań – powiedział. – Pomogę wam,
tylko przestań, zostaw moje miasto w spokoju.
Generał zignorował go, a krzyki zrobiły
się głośniejsze, łamanie ognia wzniecało się. – Powiedziałem, pomogę wam –
odezwał się zdesperowany Chen, idąc do przodu, a ktoś odciągnął go, mocno
przytrzymując.
– Oferowaliśmy ci pomoc – wzruszył
generał – wiedziałeś, że to twoja ostatnia szansa. Teraz musisz ponieść
konsekwencje.
Chen starał się nie patrzeć na wschód, ale
mężczyzna, który go trzymał był zbyt silny. Wkrótce było już wystarczająco
ognia, tak że pochłonięte było całe miasto. Nikt nie uciekał przez bramy, w
jakiś sposób zostali tam uwięzieni. Widok był okropny, ale to odgłos sprawiał, że Chen krzywił się i
krzyczał. – Pomogę wam! – wykrzykiwał, zginając się w pół, chcąc uciec od
odgłosu umierających poddanych. – Proszę, proszę, proszę… – Poczuł wędrującą jego przełykiem gulę i zwymiotował. Nikt
nie zwrócił na to uwagi. Kiedy klękał tak zgarbiony przez dłużą chwilę ktoś do
niego podszedł i chwycił za głosy, zmuszając do podniesienia głowy, by patrzył,
jak płonie miasto.
Trzymali go tam całą noc, dopóki nie
wypalił się ostatni płomień. I wtedy żołnierze wtargnęli do środka, i tym razem
nie było już odgłosu ognia, który połknąłby odgłos śmierci tych, którzy
ocalali, a teraz byli mordowani. Chen wciąż błagał, nawet, jeśli wiedział, że
to nic nie da. Nie mógł powstrzymać rozdzierającego mu gardło płaczu.
Przy wschodzie słońca, już tylko garść jego
ludzi była żywa i zostali oni zgromadzeni u podnóża wzgórza, wystraszeni. Chen
widział swoją matkę i jedną z sióstr, ale jego ojca i reszty rodzeństwa nie było.
Jęknął, płacząc sucho. Po krótkiej komendzie,
mężczyzna pościł go, a on upadł na zbitą ziemię. Generał kucnął obok niego. –
Teraz – powiedział łagodnie, z rozkoszą. – Teraz, zapytam cię ponownie,
pomożesz nam? Czy może mam ściąć głowy ostatnich i położyć pod twoimi stopami?
– Tak – wyszeptał Chen, drżącym głosem – pomogę
wam.
– 5 –
Oh Pauline®
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz